17 stycznia 2014

08. (Wielka Improwizacja)

           Czas mija - szybko i nieubłaganie, a w raz z nim przemija życie. Tak już jest i będzie, mimo że niektórzy uważają, że to bez sensu. To posiada dużo sensu. Gdybym nie umarł, to znaczy, że żyłbym długo. Bardzo długo. Zbyt długo. W młodości naczytałem się książek fantasy z nieśmiertelnymi bohaterami. Szczerze im współczułem. Bycie nieśmiertelnym znaczyłoby, że ludzie, na których mi zależy i których kocham, umierają przede mną. Nie potrafiłbym tego znieść. Dlatego pogodziłem się z upływem czasu. Mimo to często powracam pamięcią do przeszłości, bo z nią nie potrafię się pogodzić. Moja siostra zaginęła. Anastasia popełniła samobójstwo. Mogłem temu zapobiec, ale zrobiłem nic... Wiem, że oskarżaniem się nic nie zdziałam... Ale jak mogę patrzeć w odbicie w lustrze i nie pomyśleć, że przez moją bezczynność zginęła młoda, piękna dziewczyna?
           Stop. życie w przeszłości, jakakolwiek by ona nie była, jest marnowaniem życia - dzisiejszego i jutrzejszego. A dzisiaj mam wychować trzech nastolatków doświadczonych przez los i o których ludzie myślą, że są chorzy umysłowo. Ja nigdy tak o nich nie sądziłem. Claudius najbardziej odstaje od definicji normalnego człowieka. Ale czy to go czyni innym? Kiedyś w to wierzyłem. Myślałem, że kiedy zostanę psychiatrą, będę mógł wyleczyć choroby umysłowe. Z takim przesłaniem poszedłem na studia. Ale gdy usłyszałem o antypsychiatrii, moje poglądy zaczęły się zmieniać nawet bez mojej wiedzy. W końcu przestałem wierzyć, że choroby umysłu w ogóle istnieją. Potem zostałem ojcem Alana. Spotkanie z Anastasią całkowicie odebrało mi wiarę w antypsychiatrię, ale już ślepo nie sądzę, że dużo zmienię w życiu ludzi. W życiu moich podopiecznych - z pewnością. Jestem jednym z najważniejszych składników ich rzeczywistości i to ja kształtuję ich świadomość. Potrafię sprostać takiej odpowiedzialności? Nie ja jeden potrafię. Na całym świecie jest mnóstwo rodziców, którzy mają takie same zadanie.
           Mówią, że kiedy rodzice są szczęśliwi, dzieci też będą. Ja jestem szczęśliwy, gdy moi podopieczni tacy są. A oni? Oni są szczęśliwi? Wydaje mi się, że tak właśnie jest - że życie razem sprawia im radość. Claudius bardzo często się uśmiecha i śmieje, co niekoniecznie jest wyznacznikiem szczęśliwości. Może ukrywać smutek za maską radości. Czym takim by się smucił? Odpowiedź sama ciśnie się na usta - ojcem. Claudius nigdy tak naprawdę nie doświadczył rodzicielskiego ciepła przed przybyciem do ARIS. Nie wiem co z jego matką, ale wydaje mi się, że zginęła tuż po urodzeniu bliźniaków... Czyżby pan Rodrigez odtrącił Claudiusa, oskarżając go, jako tego młodszego, że to przez niego zmarła pani van Verdimond? Możliwe. Nie chcę oceniać człowieka, którego nigdy nie widziałem, po samych pogłoskach usłyszanych od innych, a tym bardziej nie chcę mu przypisywać powodów jego zachowań.
           Alan. On nawet nie poznał swoich rodziców. Nie, nie musiał. Ja jestem jego ojcem i na zawsze nim pozostanę. Czemu więc przez tyle lat bałem się do tego przyznać? ...Prościej jest powiedzieć o człowieku, że to jest "mój podopieczny" niż "mój syn". Ale jemu nie było prościej. Uważałem, że jestem zbyt młody, aby wychowywać go jako syna? nie. Wiem, że przyczyna leży gdzie indziej. Taka, że nawet przed samym soba nie chcę się przyznać. Tak... Najpierw nie chciałem przyzwyczaić się do myśli, że mam syna, a kiedy zamieszkał z nami Claudius...
           Zdałem sobie sprawę, że źle czułbym się traktując Alana jak moje dziecko a Claudiusa nie, wtedy, gdy najbardziej potrzebował ojca...
           Cały czas chodzi o Claudiusa, prawda? Tak naprawdę poświęcam mu najwięcej uwagi. Jest najbardziej widoczny i domaga się największego zainteresowania. Ale skoro Alan czy Elliot milczą, to nie znaczy, że potrzebują uwagi. Jestem taki nieuczciwy... Jak większość rodziców. Ci, którzy mówią, że kochają wszystkie swoje dzieci, najczęściej kłamią. Każdy człowiek jest inny, więc każdego kocha się inaczej. To także dotyczy się mnie. Nie traktuję moich podopiecznych jednakowo, ale każdemu powinienem poświęcać tyle samo czasu.
           Powinienem. Nawet gdybym bardzo się starał, nie zmienię całego świata i nie sprawię, że wszyscy zaczną robić to, co powinni. Ale jeśli ja zacznę i kolejna pojedyncza jednostka też, i następni - coś się stanie. Świat trudno zmienić przez rewolucję, lepiej... przez wojnę. Albo powolną zmianę świadomości ludzkiej. Przewroty nie są skuteczne, bo ludzie nie są przygotowani na zmiany i muszą do nich dojrzeć. A jeśli nie stwierdzą, że chcą zmiany, to najwyraźniej jej nie potrzebują.
           Wszyscy stanowimy jedno społeczeństwo i tworzymy jeden świat. Ale jeśli całego świata nie zmienimy, życie drugiego człowiek możemy.

           Świat. Tworzenie świata. Zmienianie świata. Tak naprawdę "świat" znaczy "ludzie". Nic mniej, nic więcej. Wszystko, co ludzie robią, jest dla innych. Dzieci się rodzą, bo rodzice chcą mieć swoich potomków. Młodzież się uczy, bo chce w przyszłości zdobyć dobrą pracę, którą nie jest łatwo dostać, bo pracodawcy mają wymagania. Artyści tworzą, żeby przekazać swoje uczucia i wrażenie innym. O zwierzęta dbamy głównie dlatego, że musimy mieć co włożyć do garnka. Nawet ograniczamy produkowanie zanieczyszczeń nie dla natury, ale po to, abyśmy mogli dłużej użytkować naszą planetę.Często też żyjemy dla innych, bo dla siebie nie mamy sił.
           Religia mówi o miłości i nadziei a wyznawcy idą i zabijają bliźnich w imię Boga, Allaha czy też innych bóstw. O co w tym wszystkim chodzi? Czemu narody walczą ze sobą? Czemu w imię miłości cały czas leje się krew? Zostałem, wychowany w tradycji chrześcijańskiej, ale szybko pod wpływem książek stałem się ateistą. Wciąż chodziłem do kościoła i się modliłem, ale wewnątrz byłem na to obojętny. Moja siostra przeciwnie, cały czas wierzyła. Akceptowała to, że nie uznaję Boga, ale starała się mnie nawrócić, chociaż w ogóle nie naciskała i nigdy mi nie powiedziała ,,nie wierzysz - pójdziesz do piekła''. W Polsce wiele osób jest wręcz fanatykami religijnymi i wydłubałyby oczy za złe słowo - nie o Bogu, ale księdzu czy innym duchownym, czy za zbezczeszczenie krzyża. Aż chce się płakać, ale nie ze śmiechu. Nie chcę nikogo obrażać, ale prawidłowość jest taka, że mało wykształceni ludzie najmocniej wierzą. Zgadza się to z opinią, że ciemnym ludem najłatwiej manipulować. Tak właśnie uważam - chrześcijaństwo, czy nawet inna religia, manipuluje i okłamuje ludzi, którzy stają się jakby zombie pod wpływem zarazy. Bo gdybym powiedział, że wierzę w różowego kucyka tańczącego makarenę, który przywołuje deszcz, zostałbym wyśmiany i wytykany palcami. Ale kto udowodni, że ten kucyk nie istnieje? Niektórzy powiedzą, że dlatego, bo go wymyśliłem. Ja na to odpowiem, że Bóg też został wymyślony. Ludzie boją się nieznanego. Największą niewiadomą jest to, co po śmierci. Więc ludzie wymyślają, co tam może się znajdować. Tak powstał Bóg, niebo, piekło, Szeol, dusza, reinkarnacja... To wszystko powstało, bo ludzie się po prostu boją. A Biblia, Kora, Tanach,  Adi Granth, Daodejing, Awesta, Agama i tym podobne są książkami fantasty.
           Miran wierzyła w Boga, nie w kościół. Uważała, że ten cały cyrk z mszami, krzyżami, obrazkami świętych można wyrzucić do kosza, bo tylko odwraca uwagę od prawdziwej wiary. Mówiła, że skoro Bóg jest wszędzie i zawsze nas słyszy, to na cholerę ma łazić do kościoła i wysłuchiwać kazania faceta, który uważa się za lepszego od innych? Kiedyś stwierdziła, że zbiorowe modlenie przypomina jej mroczny rytuał przywoływania demona. Dlatego cały czas moja matka wyzywała ciotkę jako zakałę rodziny.
           Wiem, że to źle o mnie świadczy jako synu i człowieku, ale ciesze się, że Irene siedzi w więzieniu. Dzięki jej odizolowaniu mną i Camille zaopiekowała się Miran. Camille była tak szczęśliwa pośród innych dzieci... Taka szczęśliwa... A teraz? Boję się, że dostała się w ręce złych ludzi, którzy zrobili jej wielką krzywdę. Nie mam co spekulować, w tej chwili i tak nie poznam prawdy... Wiem też, że lepsze jest życie w nieświadomości. Tylko co to za życie?