23 grudnia 2013

07. Naprawianie błędów przeszłości

           -           Słyszeliście to wszystko?
           Chłopaki nieśpiesznie przytaknęli. Westchnąłem ciężko. Usłyszeli wszystko, czego nie chciałem wyjawić przez lata. Ocena ich zachowania z punkty widzenia psychologa, nie opiekuna, który jest bardzo zżyty z podopiecznymi. Cóż, nigdy nie powinienem tego ukrywać, nie doszłoby do takiej sytuacji. Czemu w ogóle od początku wszystko nie mogło być powiedziane? Bo ciotka sobie coś ubzdurała? Że można pobawić się w wymyślanie historyjek? Ja pierdzielę...
           Odwróciłem się od nich, żeby zrobić herbatę. Nalałem wodę do szklanek.
           -           O co tu chodzi, Vincent? - spytał cicho Elliot.
           Postawiłem naczynia na tacę i w końcu stanąłem na wprost nich.
           -           Usiądź w spokoju i porozmawiajmy.
           Ruszyliśmy w stronę salonu. Zasiedliśmy przy okrągłym stole i powoli sączyliśmy herbatę. Czekali na mnie, żebym zaczął mówić, ale wolałem chociaż trochę odwlec tę chwilę. Zastanawiałem się, jak zareagują na moje słowa. Nigdy nie lubiłem mówić o moich przemyśleniach i wnioskach. Powinieneś zgłosić się do jakiegoś dobrego psychologa. Pomoże ci. Wiem, Miran. Irracjonalnie pomyślałem, że to może być koniec ARIS. Idiotyzm. Odezwał się mój stary nawyk wyolbrzymiania wszystkiego i panikarstwa.
           No, dawaj, stary patałachu. Milczenie nic ci nie da. Prawda? Prawda?!
           -           ARIS to... - zacząłem niemrawo. - ARIS to nie jest zwykły zakład psychiatryczny, zapewne to zauważyliście. Staramy się wam zapewnić opiekę, ale... tak naprawdę jestem... ojcem zastępczym Alana.
           Chłopak poruszył się niespokojnie i uniósł rękę, jakby chciał mi przerwać.
           -           Co...?
           -           Byłem opiekunem w sierocińcu Miran, a kiedy trafiłeś tam, ciotka powiedziała, że potrzebujesz opieki przez cały czas, więc cię adoptowałem. Potem do Miran przyszedł pan Rodrigez, twój ojciec, Claudiusie.
           Claudiusa zamurowało i prawie wylałby na siebie herbatę. Czym prędzej odstawił szklankę, a ja zamilkłem.
           -           J-jak to...? Mój ojciec? Co on chciał? Po co przyszedł? Czemu...?
           -           Poczekaj - przerwałem jego natłok pytań. - Twój ojciec przyszedł do Miran, prosząc o pomoc. Zdawał sobie sprawę, że zaniedbuje cię, bo... A, zresztą, nie będę go tłumaczył. Chciał, żebyś trafił w dobre ręce. Wiem, że to dla ciebie żadne pociesznie, ale innego nie mam. Zrzekł się własności tego budynku na rzecz Miran. Dzięki temu możemy tu przebywać. I dzięki Miran możemy funkcjonować tak jak teraz, bez żadnej kontroli. Pan Rodrigez oddał cię, Claudiusie, pod moje skrzydła. I chyba nic więcej nie mam do powiedzenia.
           Zapadła cisza, przerywana cykaniem stojącego na rogu stołu zegara. Wpatrywałem się w czaszki zdjęte przez chłopaków z kominka. Cholera. Nigdy nie mówiłem Alanowi, że jestem jego ojcem zastępczym. Nigdy nie mówiłem Claudiusowi, że ten budynek należał do rodu Verdimondów. A powinienem. Powinienem im mówić wszystko, nawet rzeczy na pierwszy rzut oka nieważne. A o tym powinienem powiedzieć im już dawno temu.
           Chłopaki pomału trawili moje słowa. Claudius zaciskał i rozwierał pięści. Alan siedział w bezruchu, już z opuszczoną ręką, i czułem, że gdyby nie był ślepy, wwiercałby swój wzrok we mnie.
           Cyk, cyk, cyk.
           Elliot wzrokiem wędrował po twarzach naszej trójki. Tak naprawdę jego to nie dotyczyło. Przybył do ARIS ponad pół roku temu i nie poznał wszystkich naszych problemów. Może to i lepiej? Nie... Stanowił część ARIS, z wszystkimi naszymi i jego problemami. Nie można przed nim niczego ukryć.
         Po chwili niewidomy wstał i podszedł do mnie. Widziałem wyraźnie napięte ramiona. Nagle usiadł mi na kolanach, po czym wtulił się w moją pierś. Zaskoczyło mnie to, i to bardzo, ale pozytywnie. Objąłem go mocno. Ojciec i syn. Nigdy o nas tak nie myślałem, ale chyba najwyższy czas, aby zacząć.
           -           Więc... - zaczął Alan słabym głosem i odkaszlnął, żeby mógł mówić dalej. - Jesteś moim ojcem, prawda, Vincent? Jesteś moim tatą?
           Poznałem po tonie jego głosu, że jest bliski płaczu. Mój syn... Zacząłem go delikatnie głaskać po włosach...
           -           Tak, kochanie. Nie musisz się o nic martwić, jestem tu z tobą...
           Wreszcie zrozumiałem, że on nieustannie zastanawiał się co pocznie, kiedy stanie się dorosły i będzie musiał opuścić ARIS. Jestem okropny. Czemu mu o tym nie powiedziałem? Zaoszczędziłbym mu tyle cierpienia, jeśli tylko...
           Poczułem, że Alan zaczął płakać. Też bym zapłakał, gdybym dowiedział się, że osoba, która wychowuje mnie od lat, adoptowała mnie.
           Claudius nagle uderzył pięścią w stół i wyszedł z salonu. Popatrzyłem za nim zdezorientowany. Musiało wkurzyć go, że rozgrywa się przed nim ckliwa scena rodzinna, a on nigdy nie doświadczył ojcowskiego ciepła. Chciałem za nim pójść, ale czułem na sobie delikatne ciało niewidomego. Nie mogłem ani zostawić Alana, ani Claudiusa. Elliot wstał z westchnięciem, spojrzał na mnie znacząco i poszedł za kolegą. Zanim zamknęły się drzwi do salonu, usłyszałem nawoływanie chłopaka.
           Alan poruszył się, żeby wytrzeć łzy.
           -           Czemu Claudius...?
           Chłopak zamilkł, kiedy poczuł, że sparaliżowało mi całe ciało. Wytrzeszczyłem oczy, a w głowie wciąż rozbrzmiewało mi echo pytania ,,czemu...?''. Alan, on płakał... krwią.
           W końcu rozbudziłem się ze stanu odrętwienia. Zdjąłem jego opaskę i sapnąłem w panice. Oczy miał podpuchnięte, a w kącikach zrobiły mu się bąble.
           Pobiegłem zadzwonić po pomoc.
***
           Zabrali Alana do szpitala. Chciałem zostać przy nim, ale Miran mnie powstrzymała argumentacją, że muszę zająć się pozostałymi podopiecznymi. Trudno się mi było z nią nie zgodzić, ale widziałem niemoc w oczach lekarza i nie potrafiłem powstrzymać myśli o najgorszym. Obwiniałem się, to oczywiste. Mogłem coś zrobić, mogłem sprawdzić jego oczy. Po co w ogóle dawałem mu tę opaskę? Bo nie wiedziałem. Bo chciałem dobrze. Chciałem, żeby niewidomy czuł się swobodniej. Oczywiście. Gdyby Miran przeczytała moje myśli, strzeliłabym mi z liścia.
           Nie musiała. Sam to zrobiłem. Teraz najważniejsze jest podniesienie na duchu chłopaków. Gdybym się załamał, oni straciliby oparcie.
           Przemyłem twarz w zimnej wodzie, zakręciłem kurek i poszedłem do biblioteki. Chłopaki siedzieli w ciszy. Hrabia czytał książkę, okularnik rozsiadł się na fotelu i spoglądał spode łba na malunek naścienny. Usiadłem naprzeciw nich, na co Elliot poprawił szkła na nosie. Nie doczekałem się innej reakcji.
           -           Chcę z wami porozmawiać - zacząłem cicho.
           Claudius sapnął i zamknął książkę, odkładając ją na bok. Starszy chłopak usiadł wygodniej, po czym skierował wzrok na mnie.
           -           Po co rozmawiać, skoro to nic nie da? - spytał oschle szlachcic.
           Uniosłem brwi i przyjrzałem się i uważnie przyjrzałem się chłopakowi. Te słowa są niepodobne do Claudiusa. Ale... muszę przestać przyglądać się mu z perspektywy tego, jaki był kiedyś. Chyba już wszedł w okres buntu. Kiedyś to musiało nastąpić.
           -           Większość spraw jest załatwianych przez rozmowę. Chcesz się zamknąć w sobie i nie komunikować z innymi? - Westchnąłem. - Claudiusie, proszę cię, wszystkim jest trudno. A Alanowi najbardziej. Jeśli chcesz się bunto...
           -           Kiedy wróci - przerwał mi Elliot.
           Zamknąłem usta. Tak, oni nie potrzebowali teraz mądrych rad i uwag, ale wsparcia.
           -           Nie wiem, lekarze... - Ugryzłem się w język, żeby nie powiedzieć ''są bezsilni''. To by ich nie wsparło zbytnio. - Lekarze próbują mu pomóc, ale to trudny przypadek. Mają proble...
           -           Przypadek?! - Znowu mi przerwali, tym razem to zrobił Claudius. - Jak ty o własnym synu mówisz?!
           Zaskoczył mnie. Zauważyłem, że wtedy, kiedy powiedziałem im, że adoptowałem Alana, hrabia był zły. Nie zdążyłem się nad tym zastanowić, ponieważ bardziej martwiłem się stanem niewidomego.
           -           Claudiusie... - zacząłem, nie wiedząc, co powinienem powiedzieć. - Jeśli uważasz, że nie zależy mi na Alanie, na tobie czy Elliocie, to jesteś w błędzie.
           -           Jeśli tak ci zależy na nim, to czemu przez dziesięć lat Alan nie miał ojca?! Wiesz, jak się zamartwiał co on zrobi, kiedy będzie musiał odejść z ARIS?
           -           Tak, zrobiłem źle... Nie, nie tak. Zrobiłem straszny błąd, którego pewnie nigdy nie dam rady naprawić. - Zawiesiłem głos. - Claudiusie... Elliocie... Jest mi cholernie przykro.
           -           To dobrze, ale - odezwał się najstarszy z moich podopiecznych - po co nam to mówisz?
           W innej sytuacji byłbym zadowolony z dojrzałości chłopców. Jednak w tej chwili prawili mi kazanie, co było dla mnie nowym doznaniem. Ciekawe co by powiedziała Camille. Że jestem głupkiem i egoistą? Zapewne.
           -           Masz rację - odpowiedziałem. - Obaj macie rację. Zadzwonię do szpitala i spytam się, czy pozwolą nam na wizytę.
***
           Niewidomy leżał w białym, pozbawionym ozdób pokoju pośród najróżniejszej aparatury, której w większości bym nie nazwał. Oczodoły chłopaka były obłożone bandażem elastycznym. Gdy usłyszał, że weszliśmy do pokoju, wyjął pojedynczą słuchawkę z ucha, po czym ręką odnalazł radio i je wyłączył.
           -           Hej, Alan - zacząłem i usiadłem na taborecie. Chłopaki zajęli krawędzie łóżka. - Jak się czujesz?
           Chory wzruszył ramionami.
           -           Znudzony - stwierdził. - A jeśli chodzi ci o oczy... Trochę piecze mnie skóra od maści, którą mi wtarli, ale to nie jest coś, czego się nie wytrzyma.
           -           Ale jest lepiej niż wcześniej? - spytał szlachcic, na co Alan ponownie wzruszył ramionami.
           -           Nie wiem. Wcześniej mnie nie bolało i w ogóle nie czułem, że coś jest nie tak. Lekarze mówią, że lepiej.
           Zapadła cisza. Czyżby już skończyły nam się tematy do rozmów?
           -           Przyniosłem ci książkę. - Wyjąłem z torby kasetę z nagraniem i delikatnie położyłem je na jego nogach. - Już ją czytałeś, ale nie mamy nic nowego.
           Alan chwycił pudełko w dłoń i zaczął powoli obracać ją w palcach.
           -           Co to? - spytał zaciekawiony.
           -           ,,Złodziej czasu" Pratchetta - odpowiedziałem.
           -           Moja ulubiona - stwierdził zadowolony chłopak.
           Claudius zaczął się rozglądać, jakby sprawdzał, czy ktoś go nie obserwuje. Po chwili przestał, sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął małą maskotkę, którą widziałem kiedyś w pokoju niewidomego. Hrabia szybkim ruchem wcisnął miśka do ręki Alana.
           -           Masz - rzekł lekko zarumieniony. - Pomyślałem, że chciałbyś go mieć przy sobie.
           Chory nieśmiało uśmiechnął się, po czym przycisnął pluszaka do piersi.
           -           Dzięki. Co robicie w ARIS?
           Bialowłosy wzruszył ramionami jako odpowiedź, zapominając, że rozmawia ze ślepym.
           -           To co zawsze - odezwał się Elliot. - Ale bez ciebie jest znacznie nudniej.
           Uśmiechnąłem się w duchu na widok radosnej miny Alana.
           -           Wy porozmawiajcie - powiedziałem - a ja pójdę spróbować dowiedzieć się czegoś od lekarzy.
           Wstałem i powoli podszedłem do drzwi. Chłopaki nie odezwali się, więc wyszedłem na korytarz. Odnalezienie doktora, który zajmował się Alanem, zajęło mi trochę. Gdy w końcu dotarłem do przysadzistego, brodatego mężczyzny, ten powiedział, że nie ma dla mnie czasu. Nie miałem zamiaru tak po prostu dać za wygraną.
           -           Lepiej będzie dla pana - zacząłem - jeśli porozmawia pan ze mną. Mogę panu zaręczyć, że potrafię być przykry, a wtedy straci pan znacznie więcej czasu niż zajęłaby rozmowa.
           Lekarz w końcu się zgodził, ale najwyraźniej tylko dla tego, żebym sobie już poszedł. Powiedział zniecierpliwionym tonem, że bąble powoli zaczęły znikać tak jak opuchlizna. Jednak Alan nie powinien nosić już opaski. Widok jego pustych oczu może być odrzucający, więc niech zasłania je ciemnymi okularami. Za parę dni wyjdzie.
           Na odchodnym powiedziałem mu, że powinien tak od razu i podreptałem do podopiecznych. Już na korytarzu usłyszałem śmiech, co zalało moje wnętrze falą ciepła. Alan, Claudius, Elliot. Nie tylko Alan jest moim synem, pozostałą dwójkę kocham w takim samym stopniu co niewidomego. Wspaniałe jest uczucie, że ma się takie dzieci. Nieważne jest to, jak bardzo głupi byłem kiedyś, ponieważ teraz mogę to naprawić.
           Wszedłem do pokoju podczas kolejnej salwy śmiechu. Tylko Elliot obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem pełnym iskierek, Alan najwyraźniej nie usłyszał, że wróciłem. Claudiusa nie było, przez co zmarszczyłem brwi.
           -           I co wtedy zrobiłeś? - spytał chory, najwyraźniej zaciekawiony opowieścią starszego kolegi.
           -           A wtedy...
           -           Hej, gdzie nasz hrabia - wtrąciłem się.
           Alan wzruszył ramionami a okularnik bez wahania wskazał na drzwi, przez które przed chwilką wszedłem. Odwróciłem się w tym kierunku i aż cofnąłem, kiedy ujrzałem Claudiusa przyklejonego do szyby w drzwiach,
           -           Co ty robisz? - spytałem zdziwiony.
           Szlachcic tylko poruszył ustami rozdziabionymi na szkle.
           -           Udaje glonojada - powiedział Elliot spokojnym i rzeczowym tonem.
           Tak, już dawno zdążyłem zapomnieć, że Claudius niby jest chory psychicznie. Ale nie mam pojęcia, kto go badał ani jaką zdiagnozowali mu chorobę. Pewnie to bajeczka wymyślona przez Miran albo któregoś z jej konspiratorów, żeby mieli wytłumaczenie lekko odmiennego zachowania chłopaka. Pewnie ta osoba nie zdaje sobie sprawy, jaką krzywdę mu wyrządziła.
           -           Glonojada?
           Przyjrzałem się Claudiusowi z miną znawcy. Nawet pogładziłem mój dwudniowy zarost do spotęgowania efektu. Moje myśli nie zarejestrowały faktu, że gdy wchodziłem do pokoju, chłopaka tam nie było.
           -           No tak. A niby na co ci on wygląda? - odciął się blondyn.
           -           Jak dla mnie... to na przerośniętą mandarynkę.
           -           Co? - to słowo wypowiedziała cała trójka na raz. Chociaż pytanie Claudiusa stłumiła szyba.
           Spojrzałem po kolei na zdziwione twarze podopiecznych. Roześmiałem się serdecznie.
           Tak, zdecydowanie ich kocham.
***
           -           Miran... Chciałbym wziąć kota.
           -           Co? Porąbało cię?
           -           Alan powiedział mi, że u mnichów miał własnego kota.
           -           No to szybko ci powiedział. Po ilu? Dziesięciu latach?
           Wypchaj się.
           -           To znaczy, że robię postępy.
           -           Nie pozwalam. Do Alana nie mam zastrzeżeń, ale pamiętaj, że masz jeszcze Claudiusa. Muszę ci przypominać, co się stało z rybkami?
           -           To będzie dobra okazja do nauczenia go odpowiedzialności.
           -           Kot to nie jest okazja!
           -           A poza tym ja też tu jestem. Nie stanie mu się nic złego.
           -           Właśnie chyba najbardziej mnie martwi to, że ty tam jesteś.
           -           Ej! - Zabolało. Ale o to jej chodziło. - Jakbym naprawdę był taki nieodpowiedzialny, jak mówisz, to nie opiekowałbym się trzema dzieciakami z problemami.
           -           ...Niech ci będzie.
***
           Po tygodniu, tak jak powiedział doktor, Alan wrócił do ARIS. Dopiero Claudius uświadomił mi, że to Wigilia. Żeby jakoś uczcić ten dzień, Elliot zobowiązał się do upieczenia ciasta. Jak to często bywa na filmach - zapomniał o włączonym piekarniku, na szczęście jednak dość szybko się zorientował i zdołał radę uratować piernik. Po trochę zbyt wylewnym powitaniu chorego przez Claudiusa - który stwierdził, że nie mógł się nawet załatwić bez pomyślenia o niewidomym - zasiedliśmy do stołu w salonie. Żadnej choinki. Żadnych ozdób. Żadnych dwunastu potraw. Żadnego śpiewania kolęd. Jak co roku, wystarcza nam rodzinna atmosfera i kilka prezentów ode mnie i Miran. W sierocińcu zawsze bardziej religijnie obchodziliśmy to święto, a każde z dzieci dostawało obowiązkową tabliczkę czekolady i jakiś tani prezent. Ciekawe czy Camille też teraz świętuje Boże Narodzenie. Jakże bym chciał, żeby była tu ze mną. Chciałbym chociaż jeszcze raz zobaczyć jej uśmiech...
           Z rozmyślań wyrwał mnie zapach kakao. Chłopaki postawili na stole kubki z gorącym napojem. Zauważyłem, że moi podopieczni założyli dosyć eleganckie i odświętne stroje. Uśmiechnąłem się do nich i upiłem łyka uważając, żeby się nie oparzyć. Od razu zrobiło mi się cieplej.
           -           Pyszne... Który zrobił? - spytałem.
           Claudius prychnął, ale zauważyłem, że jego radosna mina go nie opuściła.
           -           A jak myślisz? Przecież w tym domu jest tylko jeden, który nie jest beztalenciem kucharskim.
           Spojrzałem ukradkiem na Alana, aby wypatrzeć jakiś grymas, który mógłby oznaczać niezadowolenie z powodu dyskryminacji jego nie sprawdzonych dotąd talentów. Nic takiego jednak nie dostrzegłem.
           ,,Oczywiście" - skarciłem się sam. ,,Przecież Alan już dawno powiedział ci, że zaakceptował swój los. Przestań traktować go jak kruche dziecko, które rozleci się pod niewłaściwym dotykiem".
           -           Halo, tu ARIS do szefa. Czy szef nas słyszy?
           Ocknąłem się dzięki głosowi szlachcica i zauważyłem, że macha mi ręką przed oczami.
           -           Tak, tak, słyszę - odpowiedziałem roztargniony.
           Nie powinienem się wyłączać przy chłopakach. A na pewno nie teraz.
           -           To świetnie - podjął Claudius. Właśnie zastanawialiśmy się, co za dary przygotowałeś nam w ofierze.
           Zamrugałem parę razy. Słucham?
           -           Aa, chodzi ci o prezenty? Leżą przed kominkiem, rozpakujcie, niecierpliwcy.
           Wypiłem łyk kakao i przekręciłem się na krześle, żeby być przodem do podopiecznych. Claudius oczywiście jako pierwszy dorwał się do pakunków i rozszarpał opakowanie największego z niech jak jakiś zwierz pastwiący się nad ofiarą. Od razu po zdjęciu papieru westchnął z zadowoleniem.
           -           Gitara! - krzyknął uradowany, odpinając materiał otaczający instrument.
           -           A mówiłeś, że mu jej nie kupisz - stwierdził rozbawiony Elliot.
           Wzruszyłem ramionami. Zawsze można ją sprzedać. W dzisiejszym świecie po prostu oddaję sprzęt Miran, a ona wystawia go w internecie. Całkiem sprytne.
           Hrabia chwilę pobrzdąkał na instrumencie, a gdy spostrzegł, że wszyscy się na niego gapią, speszył się.
           -           A wy co dostaliście? - mruknął cicho.
           Zostało tylko jedno opakowanie z karteczką, na której było imię Elliota. Claudius spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, jakby chciał się spytać co z prezentem dla niewidomego. Jest, oczywiście, że jest. Przecież nie zapomniałbym o swoim synu. Otworzyłem szerzej oczy ze zdumienia. Przecież nie tak dawno w ogóle nie myślałem o Alanie jako synu.
           Niektórzy mogliby się zdziwić, czemu daję chłopakom tylko po jednym prezencie. Bo nie chcę ich rozpuszczać? Bo wtedy mają dla nich większą wartość? Bo nie chcę im nakupować rzeczy, których by nawet nie ruszyli? Chyba wszystkie te odpowiedzi są prawidłowe.
           Elliot, podczas moich rozmyślań, uporał się z papierem i zaskoczony podniósł książkę, która była na górze małego stosiku, bliżej do twarzy.
           -           ,,Poradnik dla ogrodnika'', ,,Rok w ogrodzie'', ,,Pielęgnacja roślin''... Naprawdę? Jej, dziękuję!
           Spojrzałem na rozradowaną twarz okularnika. ,,Dla takich chwil warto żyć'' - usłyszałem w głowie tekst; nawet już nie pamiętam, skąd go znam.
           -           Cieszę się, że ci się podoba. Ale chciałbym, żebyś nie tylko popatrzył na obrazki, lecz również coś się z tego nauczył.
           Chłopak oderwał się od wertowania tomu i podniósł na mnie wzrok.
           -           Chcesz powiedzieć, że udostępniasz mi ogród?
           Na jego słodką, ufną minę nie sposób było się nie uśmiechnąć.
           -           Tak. Masz cały ogród do dyspozycji, tak samo jak mnie, jeśli chciałbyś wykonać jakieś cięższe prace.
           -           Już masz jakąś wizję, ogrodniczku mój kochany? - Claudius się wtrącił.
           Elliot milczał przez parę sekund.
           -           Tak - odpowiedział w końcu, patrząc jak zahipnotyzowany w widok za drzwiami tarasowymi. - Tak, mam wizję.
           ,,...zagłady'' - dopowiedział cichy głos, wydobywający się z okolic tyłu mej głowy. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że to moja prawdziwa myśl. Odgoniłem ją czym prędzej i spojrzałem na chłopaków. Oni jednak nic nie spostrzegli, będąc pochłoniętymi rozmową.
           -           Ej, szefie! A co z prezentem dla Alana? - spytał Claudius z wyrzutem po krótkiej chwili.
           Gdybym był kilka lat młodszy, uśmiechnąłbym się jak szaleniec. Teraz jedynie przerzedziłem włosy dłonią.
           -           Jest, oczywiście, że jest - odpowiedziałem zdaniem, które nie tak dawno wypowiedziałem w myślach. - Jak się postaracie, to znajdziecie.
           Elliot przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć, że jego takie zabawy nie interesują. Claudiusowi jednak zabłysły czarne oczka i po chwili zaczął przeszukiwać wszystkie kąty salonu. Niewidomy tylko westchnął i wygodnie rozsiadł się na fotelu. Nie zdziwiłem się, przecież on nie będzie szukał. Okularnik z ociąganiem przyłączył się do kolegi.
           Powoli wypiłem wystudzone już kakao. Z lekkim rozbawieniem obserwowałem nieudolne poszukiwania podopiecznych. W końcu Claudius spojrzał pod stół i odskoczył przerażony.
           -           A! Szatan!
           Uśmiechnąłem się niewinnie i kucnąłem obok zaskoczonego arystokraty. Elliot podszedł do nas, po czym zaczął wpatrywać się jak zaczarowany w zielone ślepia łypiące spod stołu. Wyciągnąłem ręce i delikatnie podniosłem czarne ciepłe futerko. Kot zamiauczał cichutko, czy bardziej wydał dźwięk, który można zapisać jako ,,Rrał''.
           Alan przesunął się na brzeg fotela, a ja położyłem mu na kolanach zwierzątko. Chłopak zaczął go ostrożnie i nieśmiało głaskać, na co kot odpowiedział głośnym mruczeniem i zaczął się nadstawiać do dalszych pieszczot. Claudius przykucnął obok niewidomego, po czym kilka razy pomiział zwierzątko pod brodą.
           Oparłem się o stół i wpatrzyłem zadowolony w piękny uśmiech, który wykwitł na twarzy Alana.
           -           Jak go nazwiesz? - spytał Elliot, który przystawił do nich krzesło i na nim usiadł.
           Niewidomy zastanawiał się krótko, po czym parsknął urywanym śmiechem.
           -           Niech będzie Satan.
           -           Ej! Śmiejesz się ze mnie! - zaprotestował Claudius.
           -           No to co? - odpowiedział Alan. - Ładne imię, prawda, Satanku?
           Młody kotek przekręcił się na brzuch, ukazując białe skarpetki na łapach. Zaczął machać zadowolony ogonem, którego końcówka też była biała. Alan zaczął go głaskać już trochę śmielej, ciągle z uśmiechem promieniującym na twarzy.
***
           -           Szybko, szybko! Na ruchy, bo przegapicie!
           Biała burza włosów znikła na spiralnych schodach, które cicho skrzypiały pod ciężarem. Wraz z resztą podopiecznych pośpieszyliśmy za arystokratą. Ruchy utrudniały ciepłe kurtki, lecz w końcu dotarliśmy na szczyt schodów. Claudius, czekał na nas na progu biblioteki; kiedy podeszliśmy do niego - ruszył w głąb pomieszczenia, a jego długi płaszcz lekko powiewał przy każdym kroku.
           -           Po co idziemy do biblioteki? - odezwał się Elliot, wyglądając przez okno. - I po co nam zimowe ubranie?
           Chciałam zwrócić mu uwagę, że tak naprawdę nie idziemy do biblioteki, bo już w niej jesteśmy, ale napotkałem wkurzone spojrzenie Claudiusa, który stał przy wyjściu na balkon, więc tylko wzruszyłem ramionami i rzuciłem ciche ,,Chodź''. Ruszyliśmy przy ścianie w kierunku arystokraty.
           -           Macie szczęście, jeszcze nie zaczęli - mruknął znudzony czekaniem chłopak i sięgnął do stolika, który powinien stać przy wejściu do biblioteki i malunku naściennym. Na tymże stoliku stało cztery kieliszki do szampana a obok stał karton soku wiśniowego. Claudius zaczął rozlewać płyn do naczyń, każdemu podał kieliszek, po czym wyszedł na balkon znajdujący się po lewej.
           Elliot wpatrywał się we mnie zdziwiony. Sam nie chciałem przegapić pokazu (a poza tym w kurtce zimowej jest gorąco), więc lekko pchnąłem go w kierunku drzwi. Kiedy posłusznie wyszedł, złapałem Alana pod ramię i pomogłem mu znaleźć się na zewnątrz. W samą porę.
           Rozległ się huk a niebo rozświetliły wielokolorowe fajerwerki. Podniosłem do góry kieliszek, chłopaki stuknęli się ze mną szkłem.
           -           Szczęśliwego Nowego Roku - powiedziałem, po czym wszyscy napili się soku.
           Odstawiłem swój kieliszek na balustradę. Wyciągnąłem ramiona i otoczyłem nimi moich podopiecznych. Staliśmy tak wpatrzeni w pokaz sztucznych ogni.

6 komentarzy:

  1. Saaaatan? :D Uciekł od Mike'a i przywędrował aż tu? :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież mówiłam Ci, że Satan to moja postać, którą użyję w PKS'ie, więc co jesteś taka zaskoczona?

      Usuń
    2. Wiem, że mówiłaś i wcale nie mam nic przeciw (jak bym miała mieć WTF? >.>'') Co się tak denerwujesz, kobieto. Po prostu zwracam na to uwagę, bo lubię Satanka.

      Usuń
  2. Ogólnie przyznam, że tak z ciekawości zaglądnęłam na bloga, bo miał fajny, chwytliwy adres (z czego na pewno zdajesz sobie sprawę), ale nie zaczęłam czytać od początku, bo wyjątkowo odstraszył mnie ten nadmiar spacji w dialogach. Miałam stąd uciec, ale doszłam do wniosku, że przeczytam ten rozdział, jako że już w drugim zdaniu znalazłam błąd (na końcu komentarza będzie lista). Może zacznę od tego, że - przynajmniej tu - Twoje opisy są naprawdę, ale to naprawdę ubogie. Niby opisujesz, ale cholernie szczątkowo, przez co czuję się tak, jakbym czytała streszczenie. Na przykład: "Claudius nagle uderzył pięścią w stół i wyszedł z salonu." - z uderzenia pięścią w stół każdy wywnioskuje gniew, wiadomo, ale Claudius tak po prostu... wyszedł z salonu? Wyszedł, a nie wybiegł (ogólnie mógł wyjść, jasne - czepiam się głównie tego, że w samym słowie "wyszedł" brakuje dynamizmu, kojarzącego się z gniewem i silnymi emocjami), a później - przykładowo - nie trzasnął drzwiami tak mocno, że aż wiszące na ścianach obrazki się poprzekrzywiały?

    Kolejnym świetnym przykładem ubogiego opisu, który nie wyzwolił we mnie żadnych emocji, będzie kolejno opis Alana płaczącego krwią i ściągnięcia opaski. Kurcze, poświęciłaś jedno zdanie (złożone z czterech słów, na boga!) na opis płakania krwią. Zobaczenie czegoś takiego musiało być naprawdę szokujące i w pewnym stopniu na pewno obrzydliwe, w końcu główny bohater (imienia nie pamiętam, przepraszam) musiał mieć usmarowaną krwią koszulę (czy cokolwiek, co miał na sobie), sam Alan przynajmniej policzki, a ty poświęciłaś temu zaledwie cztery słowa. Cztery. Słowa. Coś tutaj nie gra, nie uważasz? Oczywiście nie mam na myśli poświęcania takim opisom kilku akapitów, ale jedno zdanie na pewno nie wystarczy, by czytelnik był w stanie dobrze wyobrazić sobie i płaczącego krwią Alana (nie wiem, jak to wyglądało w Twojej głowie - w mojej widziałam dzieciaka z kilkoma kroplami kwi pod oczami, no niespecjalnie mnie to poruszyło, czy coś), a w dodatku poczuć zdumienie i, potencjalnie, obrzydzenie głównego bohatera. Następnie mamy opis ściągnięcia opaski - też jedno zdanie, też okropnie krótkie i apatyczne, w dodatku "a w kącikach zrobiły mu się bąble" brzmi dość kulawo. Z obecności opaski - chyba - na obu oczach, wnioskuję, że Alan miał tam jakieś rany, od których stracił wzrok (dobrze myślę? Jeżeli tak: czemu nie opisałaś rany? Jeżeli nie, to kurcze, po co mu ta opaska? W ogóle, po co mu opaska, skoro ma ranę, przecież to niehigieniczne?), a na ich powierzchni tworzyły się bąbelki (co już brzmi lepiej od "zrobiły się", imho). Tylko skąd te bąbelki? Mogłabyś mi jakoś sensownie wytłumaczyć ich obecność akurat... w oczach? Bo jeżeli te bąbelki robiłyby się na np. ranie kłutej klatki piersiowej (możliwe uszkodzenie płuc), czy na szyi (wiadomo), nie miałabym żadnych obiekcji. Ale... oczy?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejna sprawa to fakt, że w tym rozdziale cierpisz na blogaskową przypadłość, jaką jest nagminne unikanie powtarzania imion postaci. Nie chcesz się powtórzyć, więc nazywasz Claudiusa szlachcicem, hrabią, starszym i białowłosym. Oczywiście wnioskuję, że wszystkie te określenia są przypisane do niego - mogłam coś źle zrozumieć - ale musiałam te fragmenty czytać drugi raz, by zrozumieć, że chodzi właśnie o Claudiusa. Jasne, ktoś kto czytał opowiadanie od początku wie, jakiego koloru Claudius ma włosy, że jest szlachcicem czy hrabią i że jest starszy, ale... ja nie wiem, że jest białowłosy, bo to pierwszy raz w tym rozdziale, kiedy w ogóle coś wspomniałaś o wyglądzie którejkolwiek postaci. Ja nie wiem, że jest starszy, bo nie napisałaś tego w normalnym, rozbudowanym akapicie (wystarczyłaby jakaś wzmianka, czy coś), a tak po prostu wrzuciłaś mnie od razu na głęboką wodę, tak samo jak z tym szlachcicem i hrabią. Poza tym, w tym chłopaku nie ma niczego z zachowania szlachcica czy hrabi, nawet buntowniczych, albo jest, tylko po prostu tego nie opisałaś ;). Poza tym, musisz na to też spojrzeć z tej perspektywy: piszesz w narracji pierwszoosobowej. Pomyśl, czy kiedy myślisz/opowiadasz o jakichś swoich znajomych, raz nazywasz ich po imieniu, a raz per dziewczyna, brunetka, a może niewidoma? Takie określenia lepiej zostawiać sobie dla nieznanych narratorowi postaci. Z tekstu wnioskuję, że narrator zna tych chłopaków od bardzo długiego czasu, Alana (jeżeli nie wszystkich) jako tako wychowywał, skąd więc to oziębłe, obce określanie go jako "niewidomy"? Jeżeli masz w tej sprawie wątpliwości, naprawdę radzę, byś przy czytaniu książek zwróciła na to uwagę - od razu zauważysz, co mam na myśli. I oczywiście nie musiałabyś używać tak wielu zastępujących imię określeń, gdybyś po prostu rozbudowała przede wszystkim opisy i... zdania. W większości konstruujesz bardzo krótkie, pociachane zdania, które (nie wszystkie, przyznam), czyta. Się. W. Mniej. Więcej. Ten. Sposób. To naprawdę wytrąca z rytmu czytania i irytuje.

    Mam jeszcze taką jedną uwagę, odnośnie Claudiusa:
    "Claudius sapnął i zamknął książkę, odkładając ją na bok. Starszy chłopak usiadł wygodniej, po czym skierował wzrok na mnie.
    - Po co rozmawiać, skoro to nic nie da? - spytał oschle szlachcic."
    Claudius to też starszy chłopak i szlachcic, mam rację? Jeżeli tak, to powiedz mi, proszę, dlaczego traktujesz czytelników jak skończonych idiotów? Każdy człowiek zrozumiałby, że w pierwszym przytoczonym przeze mnie zdaniu określiłaś podmiot, którego czynności aktualnie opisuje narrator, i że w drugim kontynuujesz pisanie o tym wybranym podmiocie, który zabiera głos w trzecim zdaniu. Naprawdę, ten fragment sprawił, że poczułam się, jakbyś prowadziła mnie przez niego za rączkę.
    "Widok jego pustych oczu może być odrzucający, więc niech zasłania je ciemnymi okularami." - Aha, czyli w ogóle nie ma oczu. Ogólnie rzecz biorąc, to już prędzej widok pustych oczodołów. Czaję czaczę, ale dalej nie wiem o co kaman z tymi bąbelkami i opuchlizną. Co on miał w ogóle opuchnięte? Oczodoły? Powieki? W ogóle miał powieki? Jeśli ma, to po co mu powieki, skoro nie ma oczu?

    "Tylko Elliot obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem pełnym iskierek, Alan najwyraźniej nie usłyszał, że wróciłem." - eee, mam uwierzyć w to, że ślepy nie usłyszał powrotu głównego bohatera? Nie słyszałaś kiedyś o tym, że ślepym wyostrzają się inne zmysły, w tym zmysł słuchu?

    OdpowiedzUsuń
  4. ",,Oczywiście" - skarciłem się sam. ,,Przecież Alan już dawno powiedział ci, że zaakceptował swój los. Przestań traktować go jak kruche dziecko, które rozleci się pod niewłaściwym dotykiem"." - hm, co to jest? Po co zapisujesz myśli narratora pierwszoosobowego w ten sposób? Szczególnie, że wcześniej jakoś nie użyłaś tego zapisu, a niektóre z jego wcześniejszych przemyśleń na pewno - idąc tym systemem - wpadłyby w cudzysłów. I... w tym miejscu jestem zmuszona przyznać, że wysiadam z samochodu, mam dość takiej jazdy. Zostało mi niewiele do rozdziału, ale naprawdę nie mam ochoty, by dokończyć czytanie.

    Lista błędów:
    "Chłopaki nieśpiesznie przytaknęli (...)." (więcej tych błędów jest) - chłopacy. Chłopaki są niemęskoosobowi, więc mogą istnieć w takim zdaniu: "Chłopaki nieśpiesznie przytaknęły". Na pwn możesz to znaleźć.
    "Ocena ich zachowania z punkty widzenia psychologa (...)" - punktu.
    "- Usiądź w spokoju i porozmawiajmy." - A nie miało być czasem: usiądź w pokoju? Bo w takiej konstrukcji zupełnie nie pasuje.
    "Claudiusa zamurowało i prawie wylałby na siebie herbatę." - czemu: wylałby? Wylał.
    "Co on chciał?" - czego.
    "Po chwili niewidomy wstał i podszedł do mnie." - to bardzo uzdolniony ten niewidomy. Wygląda na błąd logiczny.
    "(...) - zaczął Alan słabym głosem, (...)" - zaczął słabym głosem Alan. Po kolei.
    "Wreszcie zrozumiałem, że on nieustannie zastanawiał się co pocznie, (...)." - przecinek przed "co".
    "Też bym zapłakał, gdybym dowiedział się, że osoba, która wychowuje mnie od lat, adoptowała mnie." - mnie, mnie. Tego powtórzenia da się łatwo uniknąć.
    "Uniosłem brwi i przyjrzałem się i uważnie przyjrzałem się chłopakowi." - chyba widać.
    "- Kiedy wróci - przerwał mi Elliot." - a pytajnik pożarł na śniadanie.
    "To by ich nie wsparło zbytnio." - To by ich zbytnio nie wsparło, znów masz jakoś dziwnie poprzestawiane.
    "- Jeśli tak ci zależy na nim, (...)." - Jeśli tak ci na nim zależy, ponownie łamiąca mózg składnia.
    "Wiesz, jak się zamartwiał co on zrobi, kiedy będzie musiał odejść z ARIS?" - przecinek przed "co".
    "Ciekawe co by powiedziała Camille." - jak wyżej.
    "(...) pośród najróżniejszej aparatury, której w większości bym nie nazwał." - której w większości nie byłby w stanie nazwać.
    "Chory nieśmiało uśmiechnął się, (...)." - Chory uśmiechnął się nieśmiało, (...).
    " - Lepiej będzie dla pana - zacząłem - jeśli porozmawia pan ze mną." - Będzie dla pana lepiej, jeśli pan ze mną porozmawia.

    "Nie tylko Alan jest moim synem, pozostałą dwójkę kocham w takim samym stopniu co niewidomego." - przecinek przed "co".
    "- Hej, gdzie nasz hrabia - wtrąciłem się." - pytajnik się zgubił.
    "Alan wzruszył ramionami a okularnik bez wahania wskazał na drzwi, (...)." - przecinek przed "a".
    "Claudiusa przyklejonego do szyby w drzwiach," - tu masz przecinek zamiast kropki.
    "Ale nie mam pojęcia, kto go badał ani jaką zdiagnozowali mu chorobę." - przecinek przed "ani".
    "Nawet pogładziłem mój dwudniowy zarost do spotęgowania efektu." - dla spotęgowania efektu.
    "Ciekawe czy Camille też teraz świętuje Boże Narodzenie." - przecinek przed "czy".
    "Uśmiechnąłem się do nich i upiłem łyka uważając, żeby się nie oparzyć." - łyk, nie łyka. I przecinek przed "uważając".
    "Claudius prychnął, ale zauważyłem, że jego radosna mina go nie opuściła." - po co to "jego"? Nikt nie lubi nadprogramowych zaimków.
    "(...) jego nie sprawdzonych dotąd talentów." - niesprawdzonych.
    "Claudius oczywiście jako pierwszy dorwał się do pakunków i rozszarpał opakowanie największego z niech (...)." - Oczywiście Claudius (...). i "nich", literówka.

    OdpowiedzUsuń