Wszedłem
do kuchni, która była
najmniej używanym
miejscem w całym
domu. Chodziłem
tam tylko podczas robienia śniadania
i obiadu, a chłopaki
– kiedy byli głodni.
Stanąłem
tuż
za progiem i omiotłem
wzrokiem całe
pomieszczenie. Kuchnia była
mała,
a ściany
w założeniu
miały
być
białe - po tylu latach niemalowana farba zżółkła.
Gdyby nie okno naprzeciw wejścia,
można
by pomyśleć,
że
to piwnica. Na lewo od drzwi znajdowały
się
zlew, kuchenka i lodówka, po prawej był
rząd
szafek i półek
przymocowanych do ściany.
Na środku
stał
murowany blat. Do poruszania się
zostawało
niewiele miejsca – tylko tyle, ażeby
można
było
swobodnie otworzyć
drzwiczki którejś
z szafek.
Odetchnąłem
z ulgą.
Wszystko było
na swoim miejscu. Podszedłem
do lodówki i spojrzałem,
czy jest coś
więcej
oprócz serków homogenizowanych. Nie było nic innego, więc
wyciągnąłem
dwa jogurty. Wzruszyłem
ramionami. Takie śniadanie
powinno wystarczyć.
Wziąłem
chleb i wszystko inne, co jest potrzebne do zjedzenia tego dość
ubogiego śniadania,
po czym wyruszyłem
do jadalni. Korytarz był
oświetlony
szeregiem okien wychodzących
na podwórze. W całej
posiadłości
światła
dostarczały tylko okna i świeczki
w kinkietach. Pomimo XXI wieku, starałem
się
o nastrój wcześniejszych
lat... i muszę
przyznać,
że
gdyby nie prąd
w kuchni i niektóre meble, to mieszkałbym
jak w baroku. Kocham takie stare epoki. Przystanąłem
przed jednym z okien i spojrzałem
na zewnątrz.
Było
szaro i pochmurno. Deszcz lał
od kilku godzin i najwyraźniej
nie miał
zamiaru przestać.
Zwykle jeden z moich podopiecznych trenował
na dworze, ale dzisiaj powstrzymała
go aura i zapewne siedzi gdzieś
w domu. Mimowolnie przeszedł
mnie dreszcz. Wszedłem
do salono-jadalni i rozejrzałem
się.
Ściany
w kolorze cynamonu i czekoladowy sufit oddawały
istotę
wnętrza.
Wszystko było
tu brązowe
prócz małych
dodatków. Kasztanowe pufy, fotele i wielki stół
stojący
na środku
pokoju, przy którym znajdowały się brązowe,
proste i pozbawione wzorów krzesła.
Na jednym z tych krzeseł siedziała
podkulona postać
ubrana na ciemno. Na przeciwległej
ścianie
były
umieszczone duże
okna i drzwi na zewnątrz.
Na lewo od stołu
stał
kominek, a na nim kolekcja czaszek z różnego
materiału,
poczynając
od metalu, przez kamień
i kończąc
na drewnie, z dodatkami i bez. Największa
była
obszyta skórą.
Postawiłem
śniadanie
na stole i usiadłem
naprzeciw chłopaka.
Spojrzałem
na niego.
–
Od kiedy tu siedzisz? – spytałem
swoim zwykłym
głosem,
który ani razu nie zadrżał.
Po latach spędzonych
z chłopakiem
oduczyłem
się
strachu, chociaż na widok jego twarzy wciąż
czuję
mrowienie na karku.
–
Od szóstej. Wtedy zaczęło
padać.
– Nawet się
nie poruszył.
Jego azjatycki akcent słodko
zmiękczał
litery.
Spojrzałem
na zegarek (obowiązkowo z czaszką) powieszony nad kominkiem.
Dziewiąta czterdzieści siedem.
–
Mogłeś
mnie obudzić.
–
Lubię
samotność.
A
ja nie lubię,
kiedy zamykasz się
w sobie – miałem
odpowiedzieć,
lecz milczałem.
To nie był
dzieciak, który sam zaczyna konwersację
Nie lubił
też,
gdy drążyło
się
zakończony
przez niego temat. Najczęściej
siedzi w ciszy. Ciemnej ciszy.
Powoli
zacząłem
jeść
śniadanie.
Jeden serek odstawiłem
na bok. Ciekawe, o której dziś
wstanie mój drugi podopieczny...
–
Vincent... – zaczął
cichym głosikiem
chłopak.
Podniosłem
wzrok znad
rozpaćkanej
masy.
–
Tak?
–
Wczoraj Claudius powiedział,
że
jestem wybrykiem natury. To prawda?
Podniósł
głowę,
a moje ciało
zareagowało
na to znajomym dreszczem. Nad nosem miał
przewiązaną
beżową
opaskę.
Jego oczy były
nią
zasłonięte.
–
Alan... Wiesz, jaki jest Claudius, zawsze wszystko wyolbrzymia.
Wyczułem,
że
oczekuje czegoś
więcej.
Nigdy nie miałem
oporu rozmawiać
z kimś
o kłopotach
moich podopiecznych, ale będąc
z nimi sam na sam, moja odwaga gdzieś
uciekała.
Jak powiedzieć
człowiekowi,
że
społeczeństwo
go nie akceptuje a, rodzice porzucili go, ponieważ
urodził
się
inny? Nie jestem przecież
bezuczuciowy, na litość!
Nie potrafię
z nimi rozmawiać
tak bezpośrednio
jak oni ze mną.
Zawsze mam przed nimi jakieś
sekrety, chociaż
wolałbym
wszystko im wyjawić.
Czemu życie
nie jest takie proste, jak to się
wydaje w oczach dzieci?
–
To prawda, jesteś
niewidomy. To prawda, że
urodziłeś
się
bez źrenic.
Nie znaczy to, że
jesteś
wybrykiem natury. Bardziej zostałeś przez nią pokrzywdzony.
Milczał.
Jak zawsze. Zamykał
się
w sobie i nikogo nie wpuszczał
do swojego świata.
W młodości
wypłakiwał
mi wszystkie swoje problemy, a teraz nie chce mi sprawić
kłopotu.
Wychowałem
go na swoje podobieństwo.
Bo przecież
też
nic im nie mówię.
Po części
zapomniał
pierwsze cztery lata, kiedy żył
w Azji. Ale niestety, te najgorsze wspomnienia tuż
przed wyjazdem zachowały
mu się
do dziś.
***
–
Szefie! Szefie!
Wyjrzałem
z salonu na korytarz. Po spiralnych schodach schodziła
ubrana na czarno postać
z burzą
białych
włosów
na głowie.
Claudius. Zatrzymał
się
na ostatnim schodku i złapał
za zakończenie
poręczy
– czaszkę.
–
Zrobiłeś
żarcie?
–
A gdzie ‘‘dzień
dobry’’?
Claudius
machnął
lekceważąco
ręką
i wszedł
do salonu. Uśmiechnąłem
się.
Zachowanie tego dość
aroganckiego chłopaka
zawsze wprowadzała
mnie w dobry humor; przy nim nie w sposób było
się
nudzić.
Wróciłem
do salonu i usiadłem na swoim miejscu. Claudius klapnął
na krzesło
obok Alana.
–
Co tam, smutasie? Czemu tak sam siedzisz? – zagadnął
do Alana wesołym
głosem.
Kiedy
nie doczekał
się
odpowiedzi, odwrócił
się
do mnie i wskazał
kciukiem na kolegę.
–
Co mu jest? – spytał
niecierpliwym tonem. Wzruszyłem
ramionami.
–
Chyba jest na ciebie zły za to, co powiedziałeś.
–
Aaaa...
Claudius
powoli odwracał
się
w stronę
Alana. Szybkim ruchem głowy
powrócił
wzrokiem do mnie.
–
A co powiedziałem?
Przyzwyczaiłem
się
do tego.
–
Że
Alan to wybryk natury.
Białowłosy
zdziwił
się,
jeśli
można
tak stwierdzić,
widząc
tylko czyjeś
plecy. Spojrzał
na chłopaka
siedzącego
obok niego i położył
mu delikatnie rękę
na ramieniu.
–
Mój brązowowłosy
przyjacielu – zaczął.
– Bardzo cię
przepraszam za te słowa,
ale albo ich nie pamiętam,
albo byłem
trochę
pod wpływem...
i też
nie pamiętam.
–
Znowu piłeś?
– odezwałem
się
z naganą.
– Ile razy ci mówiłem,
żebyś
nie pił
tego soku!
Claudius
zamyślił
się
i spojrzał
na Alana, który przyglądał
się
ścianie,
jakby
oczekiwał,
że
wyjdzie z niej jakiś
duch bądź
magicznie pojawią
się
na niej drzwi i przybędzie
z nich władca
piekła.
Jednym słowem
– zamyślił
się.
-
Będzie
jakieś...
Dwa tysiące
osiemset siedemnaście
upomnień
i sześćset
czterdzieści
pięć
gróźb.
–
I kiedy w końcu
poskutkują?
–
Może...
za jakieś
tysiąc
dwieście.
Lat.
Westchnąłem
ciężko
i położyłem
się
na stole w geście
rozpaczy.
–
Czyli nie zobaczę
cię
na trzeźwo?
–
No raczej nie.
–
Możecie
przestać
się
kłócić?
– Alan oderwał
wzrok od jakże
interesującej
ściany
i spiorunował
nas nim. Claudius zerknął
na niego szczęśliwy.
–
O! Obudziłeś
się!
– skomentował.
–
Ja nie spałem...
–
Nigdy? Brawo, człowieku!
Pobiłeś
rekord świata,
który wynosi osiemnaście
nocy.
–
Vincent, uspokój go.
–
Po co? – Uniosłem
głowę.
–
Denerwuje mnie.
Zapadła
cisza. I ja, i Claudius zamarliśmy
w zaskoczeniu. Alan mówiący
o swoich uczuciach to tak jakby zobaczyć
cztery stepujące
słonie
na plecach wielkiego żółwia.
Pierwszy otrząsnął
się
białowłosy.
–
To ty potrafisz się
złościć?
–
Tak.
–
Od kiedy?
–
Od zawsze.
Chłopaki
zaczęli
konwersację
na temat przeszłości
Alana, a ja przeniosłem
się
na kanapę
i położyłem
wygodnie. Chciałem
pogrążyć
się
w błogim
śnie.
Po chwili nie słyszałem
rozmowy podopiecznych, tylko rytmiczne uderzanie deszczu o szybę...
Popadałem
już
w ciemność,
gdy przypomniałem
sobie o wczorajszym telefonie. Uśmiechnąłem
się.
Ciekawe, kiedy tu dotrze... zważywszy
na pogodę
– zapewne wieczorem.
***
Zielono-fioletowe
ściany
oranżerii
rozjaśnił
piorun, a grzmot przez chwilę
zagłuszył
dźwięki
fortepianu. Przy instrumencie jak zawsze siedział
Alan, mały
wirtuoz. Gdy miał
cztery lata, trafił
pod moje skrzydła
i od tamtej pory uczył
się
grać.
Fascynowało
go to, że
coś
pod kierownictwem niewidomego człowieka
może
tak piękne
brzmieć.
Jako że
był
pozbawiony źrenic,
natura wyostrzyła
resztę
jego zmysłów,
w szczególności
słuch.
Po dziesięciu
latach gry potrafił
rozpoznać
każdy
dźwięk,
znał
każdy
klawisz na pamięć.
Potrafił
też
odtworzyć
kompozycje, po kilkukrotnym wysłuchaniu. Teraz grał
własny
utwór, nazwany ‘‘La Vita Nouva’’, co znaczy ‘‘Nowy
Początek’’.
Zaczynał
się
niskimi tonami, potem przejście
do wysokich... Bardzo ciekawa i poruszający
utwór. Melancholia wydobyta z radosnych dźwięków.
Siedzieliśmy
tak w trójkę
i wsłuchiwaliśmy
się
w połączenie
instrumentu i natury. Cały
dzień
padało,
ale dopiero teraz nadeszła
burza. Alan boi się
grzmotów, więc
postanowił,
że
poćwiczy
grę.
Claudius zawsze siada na jednym z skórzanych foteli ustawionych w
oranżerii
i przysłuchuje
się
koledze. A ja wolę
nie zostawiać
ich razem bez opieki. Nie sądzę,
żeby
zrobili coś
złego,
ale i tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
Grzmot
został
zagłuszony
przez dzwonek do drzwi, który nie był używany chyba od wieków.
Nie zabrzmiał czysto,
bardziej zgrzytnął, przez co wszyscy się
skrzywili. Szczególnie Alan. Wstałem
z kanapy, a chłopaki
popatrzyli na mnie.
–
Co to było?
– spytał
lekko zaniepokojony Claudius.
–
Mamy gości
– skomentowałem.
Z
uśmiechem
przeszedłem
do gabinetu, którego drzwi znajdowały
się
w oranżerii.
W sumie tylko tędy
można
wyjść
z zakładu.
Pomieszczenie oświetlały
jedynie wąskie
smugi światła,
przedostające
się
przez szpary w zasłoniętych
oknach. Pod ścianą
stało
duże
mahoniowe biurko z krzesłem.
Wyciągnąłem
z szuflady zapałki
i oświetliłem
gabinet, zapalając
świecę
w kinkiecie. Głos
dzwonka rozległ
się
ponownie.
Podszedłem
do drzwi głównych
i odsunąłem
zasuwę.
Usłyszałem,
jak coś
na zewnątrz
niecierpliwie mruknęło.
Wpuściłem
do środka
wilgotne powietrze; przed wejściem
stały
dwie osoby w płaszczach
przeciwdeszczowych. Skapywała
z nich woda.
–
Wejdźcie.
Goście
skorzystali z zaproszenia i weszli do środka.
Zamknąłem
drzwi i odwróciłem
się
do nich. Oboje mieli kaptury, które zasłaniały
większość
twarzy, ale poznałem,
że
wyższy
to mężczyzna,
a niższy był kobietą.
Tę
kobietę
znałem
od wielu lat i dobrze wiedziałem,
że
przyprowadziła
ze sobą
nastolatka, który w tej chwili oparł
się
o biurko. Moja znajoma usiadła
na krześle
i odrzuciła
kaptur. Wokoło
twarzy spłynęła
burza purpurowych włosów.
Zawadiacki uśmiech
wskazywał
na radość,
pomimo przemoczenia.
–
Miran... – zwróciłem
się
do niej. – Z czym do mnie przychodzisz?
–
Z tym, co widzisz. – Wskazała
na towarzysza. – Ile to lat się
nie widzieliśmy?
Osiem?
Miran
miała
skłonności
do przesady. Ostatni raz odwiedziła
nas parę
miesięcy
temu, ale wydzwania co kilka dni, by potwierdzić,
czy wszystko jest w porządku,
czy nikt się
nie pociął
plastikowymi nożami
albo czy aby na pewno jemy coś
innego niż
pizzę
na obiad.
–
Do rzeczy. Nie chcę
zostawiać
na długo
Claudiusa i Alana. Wiesz, że czasami zrobią coś głupiego.
–
Ach, właśnie...
Jak się
mają
moi podopieczni?
–
To już
nie są
twoi podopieczni.
Zbeształa
mnie wzrokiem, lecz odniosłem
się
do tego z moją
zwykłą
obojętnością.
Spojrzałem
na chłopaka.
W słabym
świetle
świecy
nie dostrzegłem
żadnych
szczególnych rysów twarzy.
–
Elliot, przedstaw się.
Młodzieniec,
jakby od niechcenia, odrzucił
kaptur, ukazując bujne blond włosy. Obok zielonego oka miał
głęboką
szramę.
Myślałem,
że
będzie
typowym, znudzonym życiem
nastolatkiem. Chyba się
nie znam na młodzieży.
Patrzył
na mnie z zaciekawieniem i... radością?
–
Elliot Kender, lat szesnaście.
Rok temu zmarli mu rodzice, cały
blok się
sfajczył.
Pamiętasz
akcję
na ulicy Konarskiego? Od tamtej pory osiemnaście
razy próbował
się
zabić,
bo uważa,
że
jest odpowiedzialny za śmierć
innych. A tak na marginesie – chłopak
ma bujną
wyobraźnię.
Uważaj,
bo cię
wykiwa i zanim się
obejrzysz – będzie
po nim.
Miran
zamilkła.
Nadal wpatrywałem
się
w blondyna. Nie wyglądał
mi na samobójcę, nie z takimi radosnymi oczami.
–
Zawsze cię
podziwiałem za to,
że
jesteś
taka bezpośrednia
przy dzieciakach.
–
I kto to mówi? – Miran poprawiła
okrągłe
okulary, które błysnęły
światłem.
W tym momencie pokój rozjaśnił
piorun, co nadało
jej oczom specjalnego blasku. – Muszą
znać
prawdę
i potrafić zmierzyć się
z rzeczywistością.
–
A tych, których nie potrafisz tego nauczyć,
wysyłasz
do mnie.
–
Dokładnie.
–
Czuję
się
wykorzystany. – Westchnąłem
głośno.
Ciekawił
mnie Elliot, a nie
rozmowa
z Miran. Nie mogła mnie już czymkolwiek zaskoczyć, a blondyn...
–
Vincencie, nie narzekaj. Obie strony mają
z tego układu
korzyści.
–
Taak... Ty odsyłasz
do mnie niereformowalnych uczniów, bo nie chcesz oglądać
swoich porażek.
Ja mam uczynić
z nich ludzi, pomóc zmierzyć
się
z problemami, a za to dostaję
pieniądze
na wychowanie. Czyż
nie tak?
Okulary
kobiety znów błysnęły
w mroku. Burza się
oddalała.
Wkrótce przestanie padać.
Miran odpowiedziała:
–
Przestań.
W tym świetle
to ja jestem tą złą.
***
–
Idź
już
sobie.
–
Tak zrobię.
Miran
wstała
i pożegnała
się
z Elliotem. Przy drzwiach odwróciła
się.
–
Wkrótce cię
odwiedzę.
–
Już
się
boję
– odpowiedziałem
zamiast chłopaka.
Kobieta
sprowadziła
do mnie również
Alana i Claudiusa, i rzadko przychodziła
zobaczyć,
jak się
czują.
‘‘Nie chcesz oglądać
swoich porażek’’.
Słowa były
cierpkie, ale prawdziwe. Może
też
trochę
się
tych dzieciaków bała?
Co jak co, ale Claudius nie należał
do najmilszych osób na świecie,
a Alan... wiadomo ‘co’ Alan. Jego widok nie był
zachwycający.
Miran
wyszła.
Wstałem
i patrzyłem,
jak mocno stąpa
po kałużach,
odpala samochód i odjeżdża.
Zamknąłem
drzwi na zasuwę.
–
Nie lubię
jej – powiedziałem
od niechcenia, jakby do siebie. To była
prawda. Denerwowało
mnie jej podejście
do dzieci. I nie tylko to. Prawie wszystko co osiągnąłem
w życiu,
zdobyłem
dzięki
niej.
Odwróciłem
się
do Elliota. Wyciągnąłem
rękę.
–
Vincent.
–
Elliot.
Uścisnął
dłoń.
Była
bardzo zimna.
–
Chodź,
poznasz resztę
szalonej rodzinki.
Otworzyłem
drzwi do dalszej części
zakładu.
Blondyn wyszedł
z pomieszczenia, a ja zgasiłem
świeczkę
i wziąłem
jego walizkę.
Uśmiechnąłem
się
pod nosem.
***
–
Claudius, Alan – po kolei wskazywałem
na moich podopiecznych. – A to Elliot. Od dziś
będzie
tu mieszkał.
Claudius
przypatrywał
się
z zaciekawieniem i podejrzliwością
blondynowi, a Alan przesunął
się
na koniec stołka
od fortepianu. Elliot ziewnął.
–
Nie interesują
mnie dzieci.
-
Sam jesteś
dzieckiem – stwierdziłem.
Nie lubiłem
egoistów i nastolatków narcystycznie wpatrzonych w siebie.
–
Nie! – Blondyn niespodziewanie wybuchł.
– Za dwa lata będę
dorosły!
Nie jestem dzieciakiem!
Uśmiechnąłem
się
szyderczo. Potrafiłem
wykorzystać
jego najgorszą
wadę,
nawet jeśli
się
tego nie spodziewał.
–
A będziesz
żył
przez te dwa lata?
Elliot
zamilkł.
Bo co miał
zrobić?
Czy można
pobić
jakoś
argument, który sam wypracował?
Samobójcy naprawdę
nie mają
szans w walce na słowa.
Claudius
spojrzał
na mnie z kontemplacją.
–
To jest jego problem? Ma jakąś
chorobę?
–
Tak, to właśnie
ten problem, ale czy naprawdę
sądzisz,
że
daliby mi chorą
osobę?
– Skierowałem
wzrok na Claudiusa. Mimo zachowania był
bardzo inteligentny. Powinien sam się
domyśleć.
–
Samobójca? – spytał
cicho, ale bardziej było
to stwierdzenie niż
pytanie.
Powiedział
tonem, który sugerował,
że
przestraszył
się
nieznajomego. Alan wydawał
się
być
zaskoczony. Co się
z nimi dzieje? To do nich niepodobne. Czyżby
się
przerazili jednego, niedoszłego
samobójcy, który tak naprawdę
nie miał
odwagi, by się
zabić?
–
Może
przejdziemy do salonu? – zaproponowałem,
a chłopacy
w milczeniu przytaknęli.
Alan zamknął
fortepian i wyszedł wraz z Claudiusem. – Elliot, może
byś
się
przebrał?
On
również
odpowiedział
skinięciem
głowy.
Opuściliśmy
oranżerię.
***
–
Tu jest łazienka.
– Otworzyłem
drzwi do właściwego
pomieszczenia. Było
wyłożone
szafirowymi i lazurowymi płytkami,
a wyposażenie...
Jak zwykłe
wyposażenie
łazienki:
kibel, umywalka i kabina prysznicowa połączona
z wanną,
na podłodze
leżał
dywan w kolorze błękitu
królewskiego. I oczywisty dodatek – lustro nad umywalką
z obowiązkową
czaszką
u góry.
–
A co z miejscem na szczoteczki i tym podobne? – dopytywał
się
Elliot. Tą
uwagą
powiedział dużo o sobie – musiał
być
dbały
o szczegóły, albo naprawdę
bał
się
perspektywy nie posiadania możliwości
włożenia
szczoteczki do kubka.
–
Na dole jest o wiele większa
łazienka,
więc
zwykle tam myjemy zęby
i tym podobne. – Specjalnie użyłem
tych ostatnich słów,
a on się
lekko zarumienił.
– Tutaj jest miejsce tylko dla leni, którym się
nie chce schodzić
po schodach. Ale po to jest, żeby
jej używać,
więc
nie krępuj
się...
i używaj.
Zamknąłem
drzwi. Miałem jeszcze sporo pomieszczeń do pokazania, więc nie warto było przedłużać zwiedzania łazienki.
–
Ja mieszkam tu obok.
Wskazałem
ręką
na pokój po lewej stronie od łazienki.
Nie miałem
zamiaru wpuszczać
go do środka.
Po co? I tak chyba go wystraszyła
gałka
na balustradzie w kształcie
czaszki, więc
nie było
sensu go zapraszać. Jak zobaczy kolekcję
w salonie, może
pomyśli,
że
trzymam w szafie prawdziwego trupa? Chciałbym
zobaczyć
jego minę, jeśli o tym pomyśli.
Odwróciłem
się
w drugą
stronę
korytarza i spojrzałem
na wejścia
do dwóch pomieszczeń.
–
Pokój po lewej jest Alana. Ten drugi jest wolny, więc
jak chcesz, to możesz
go przywłaszczyć, tak samo jak te dwa za nimi.
Który wybierasz?
Elliot
bez słowa
wszedł
do lokum obok własności
Alana. Oparłem
się
o ścianę.
Po chwili chłopak
wyszedł
i wziął
walizkę.
–
Czemu do pokoju po skosie nie ma drzwi?
–
Od korytarza nie ma – przytaknąłem.
– Trzeba przechodzić
przez inne.
–
Po co? – Postawił
bagaż
na środku
pomieszczenia i zaczął
się
wypakowywać.
Dużo
ubrań.
–
Następny
korytarz zająłby
zbyt dużo
miejsca a pokoje były
by zbyt małe.
Nie
odpowiedział.
Delikatnie zabrałem od niego płaszcz
okapujący
wodą.
Elliot lekko drgnął,
ale nie przerwał
wyciągania
rzeczy z walizki. Być
może
była
to kwestia chłodu,
jaki panuje w całym
zakładzie,
z wyjątkiem
salonu ocieplanego przez kominek. Zaniosłem płaszcz
do łazienki
i powiesiłem
nad wanną.
Przemyłem
twarz dla ochłody.
Na mnie zimno już
przestało
działać
– mieszkałem
tu od dziesięciu
lat i zdążyłem
się
przyzwyczaić.
Nawet w najbardziej zimowe dni, gdy temperatura na zewnątrz
była
grubo poniżej
zera, mogłem
chodzić
po domu w koszulce z krótkim rękawkami
albo w ogóle bez niej.
Gdy
wróciłem
do blondyna, zdążył
rozpakować
już
cały
majątek.
Część
ubrań
włożył
do szafy.
–
Dość
surowe wyposażenie,
nie uważasz?
– spytał.
Nie wiem, czy naprawdę
go to interesowało.
Gdy chciał,
potrafił
ukryć
emocje.
W
każdym
pokoju znajdowało
się
łóżko,
fotel, szafa z czterema półkami
i dwudrzwiowa na wieszaki. Claudius zażyczył
sobie do tego komodę.
Wzruszyłem
ramionami.
–
Jeśli
chcesz, możesz
coś
sobie dokupić.
Wybrałem
takie meble, żeby
zostawić
wolną
przestrzeń.
Jakby na to nie patrzył,
nie ma tu zbyt dużo
miejsca.
–
A nie można
by połączyć
dwóch pokoi?
–
Jak chcesz, to wykuj ścianę.
Elliot
spojrzał
na mnie spode łba.
–
Mam to SAM zrobić?
–
A czemu nie? Masz z tym jakiś
problem?
–
Dość
surowe zasady... – Powrócił
do układania
ubrań.
Oparłem
się
o framugę
i przyglądałem
mu.
–
Jak skończysz, zejdź
do salonu.
–
Dobrze. – Odwróciłem
się
do niego z zamiarem wyjścia.
–
A co, jeśli
się
zabiję?
– spytał.
Uśmiechnąłem
się i poszedłem
do salonu.
***
Postawiłem
na stole cztery kubki z gorącą
herbatą.
Usiadłem
naprzeciw Claudiusa i Alana. Ten pierwszy był
zezłoszczony,
a drugi poddenerwowany. Wszyscy wzięliśmy
swoje napoje. Oczekiwaliśmy
na właściciela
czwartego. W końcu
Claudius nie wytrzymał.
–
Czemu musimy tu siedzieć?!
–
Czekamy na Elliota – stwierdziłem
spokojnie. W rozmowach z białowłosym
nie można
było
tracić
koncentracji. Jak już
wspominałem,
był
bardzo inteligentny.
–
Po co?!
–
Żeby
się
zapoznać.
–
Nie możemy
jutro?
–
Najlepiej od razu budować znajomość.
–
Jeden dzień
przecież
nic nie zmieni.
–
Poczuje się
opuszczony i zostawiony.
Zapadła
cisza.
–
Mógłby
się
pośpieszyć
– mruknął
Claudius zrezygnowany, wziął
do rąk
kubek i zapatrzył
się
w herbatę.
I
właśnie
w tej chwili drzwi do salonu się otworzyły.
Elliot z ręcznikiem
na mokrych włosach
usiadł
obok mnie. Delikatnie omiótł
wzrokiem pomieszczenie, starając
się,
żeby
nie było
tego widać.
Za mało
się
starał.
Jego spojrzenie padło
na kominek i moją
niecodzienną
kolekcję.
Szybko odwrócił
wzrok.
–
Przepraszam, ale pożyczyłem
ręcznik.
–
Elliot, daruj sobie tą
suchą
kulturę.
Czuj się
jak u siebie.
–
Nie mam zamiaru – powiedział
cicho.
–
Czemu? – spojrzałem
na niego. Najprawdopodobniej odebrał
mój zwykły,
obojętny
ton za lekceważący.
Niech się
uczy.
Blondyn
nie odpowiedział.
Wziąłem
kubek i wypiłem
łyk
herbaty. Alan ‘wpatrywał
się’
w Elliota. Gdy zbuntowany chłopak
spojrzał
na niewidomego, poruszył
się
niespokojnie na krześle.
–
Czemu ona ma opaskę
na oczach?
–
Po pierwsze, już
ci go przedstawiałem.
To Alan. Chłopak.
Po drugie, jest niewidomy.
–
Niewidomy?
–
Pozwól, że
wyjaśnię.
To jest Alan. – Wiedziałem,
że
się
powtarzam, ale wolałem
jeszcze raz powiedzieć
jego imię,
niż
żeby
miał
o to pytać.
– Wychowywał
się
u mnichów z Azji, stąd
jego akcent. Urodził
się
bez źrenic,
dlatego rodzice się
do zrzekli. Gdy stał
się
problemem dla mnichów, jeden z nich przywiózł
go do mnie. Chociaż nie mam pojęcia, czemu akurat oddał go do Polski, skoro w Chinach też są sierocińce. Jak już to raczej powinien powędrować do Stanów, skoro ojciec Alana był emigrantem z Ameryki. Ten drugi, białowłosy,
to Claudius. Ojciec kochał
jego brata bliźniaka,
więc
się wyrzekł niepotrzebnego syna.
Psycholodzy stwierdzili, że
przeżył
wstrząs
i może się to przemienić
w chorobę
psychiczną,
dlatego przysłali
go do mnie. Uważaj,
bo jak znajdzie gdzieś
pod ręką
nóż,
to niewiele może
zostać ze wszystkiego. Zapoznani? Elliot, twoja kolej.
Myślałem,
że
chłopak
odmówi, ale on rozpoczął
opowieść.
Chyba zaaklimatyzował się wcześniej,
niż
przypuszczałem.
–
Elliot Kender, lat szesnaście.
Wychowywałem
się
w normalnej rodzinie: ojciec, matka... Rok temu cały
blok wykitował.
– Najwyraźniej
blondyn starał
się
grać
luzaka, ale emocje wzięły
górę
i załamał
mu się
głos.
Położyłem
mu rękę
na dłoni.
– Tylko ja przeżyłem...
Przez jakiś
czas myślałem,
że
to moja wina, że
ja też
powinienem spłonąć...
– Przez chwilę
milczał.
Przetarł
oczy ręką.
– Ale kiedy tu przyszedłem...
Zrozumiałem,
że
dostałem
drugą
szansę
i nie mogę
jej zmarnować.
Żeby
rodzice mogliby być
ze mnie dumni.
Cisza.
Elliot pociągnął
nosem.
–
Ale smęty... – skomentował
Claudius.
–
Daj spokój – przerwałem
mu. – Życie
nie jest takie kolorowe, żeby
nie można
było
trochę
posmęcić.
I nie jesteśmy
nikim wyjątkowym,
żeby
mieć
życie
jak z książek.
–
Właśnie,
Vincent... – Alan odezwał
się
po raz pierwszy, odkąd
tu siedzimy. – Może
opowiesz o sobie?
Wstałem
i przeszedłem
się
po pokoju.
–
O mnie? No cóż...
– podrapałem
się
po podbródku. – Mam trzydzieści
lat, od dziesięciu
opiekuję
się
Alanem, a od ośmiu
Claudiusem. Jako dziecko przez pewien czas mieszkałem
w sierocińcu.
Potem zaadoptowała
mnie ciocia. Rodziców nie pamiętam.
Nie wiem, co się
dzieje z siostrą.
Claudius
ziewnął.
–
Szefunio, ty też
masz nudne życie...
Alan
walnął
go z łokcia
z brzuch. Białowłosy
spiorunował
go wzrokiem.
–
Zamknij się
– syknął
do niego. Stanąłem
za nimi.
–
Te, chomik, nie podskakuj... – Claudius zaczął
się
przekomarzać.
–
A więc,
Elliot... – powiedziałem
głośniej
niż
zwykle. Położyłem
najpierw Alanowi, potem Claudiusowi, ręce
na ich głowy
i przekręciłem
tak, żeby
patrzyli bezpośrednio
na blondyna. – Witamy w ARIS.
Rozdział sprawdzony przez Degausser z betowanie.blogspot.com.
Rozdział sprawdzony przez Degausser z betowanie.blogspot.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz