29 stycznia 2013

02. Bądź sobą

 Vincent.
Jasnowłosa dziewczyna wyciągnęła do mnie drobną, bladą rączkę. Oddalała się ode mnie. Starałem się uścisnąć jej dłoń, lecz w ogóle nie przybliżyłem się do niej.
Vincent.
Jej drobny głosik drażnił me uszy. Dziewczyna z każdą chwilą była coraz dalej. Nie potrafiłem objąć wzrokiem jej całej, widziałem tylko zarys ciała i duże, niebieskie oczy, które kontrastowały z cieniem twarzy.
Vincent!
Głos stał się natarczywy. Oboje wiedzieliśmy, że odchodziła i że tylko ja mógłbym jej pomóc. Zdawałem sobie też sprawę, że jej nie uratuję.
Camille!!!
Zerwałem się z miejsca i pobiegłem w jej kierunku, wykrzykując imię siostry. Mimo tego nadal się oddalała.
Obudziłem się z niemym okrzykiem na ustach, siedząc na łóżku. Przez chwilę wpatrywałem się w pustą ścianę. Moja mała, kochana Camille. Zapamiętałem ją jako radosną, energiczną i śmiejącą się dziewczynę. Miała długie blond włosy i szczere, niebieskie oczy. Żadnych innych szczegółów. Zawsze zaciągała mnie do zabawy z innymi, chociaż nie lubiłem spędzać czasu wśród rówieśników. Byłem młody, kiedy żyłem z Camille. Nie widziałem jej od czasu, gdy adoptowała mnie ciotka.
Camille... Co jej się stało? W tym śnie znikała, odchodziła, umierała. Nienawidziłem tego majaku, który śnił mi się co jakiś okres. Po nim przez jakiś czas nie opuszczało mnie wrażenie, że się stanie coś złego. Tak samo teraz. Jednak moja wyobraźnia podsunęła mi inne pomysły niż dotychczas: Czy Elliot popełni samobójstwo? Czy zrobi coś Alanowi? Czy będzie potrafił dostosować się do panujących tu zasad? Czy Claudius się z nim zaprzyjaźni, co w skutkach może przynieść zerwanie więzi białowłosego z Alanem? Wszystkie opcje były na swój sposób zagrożeniem dla spokojnego życia ARIS. Szczególnie bałem się o niewidomego chłopaka, bardzo nieśmiałego w stosunku do nieznajomych osób. Muszę go przypilnować.
Jak teraz się zastanowić... Nigdy nie mówiłem ,,życie w ARIS’’ tylko ,,życie ARIS’’. Tak, jestem częścią tego zakładu, tak jak wszystko w nim należy do niego. Wszystko tu można skrócić do słowa ARIS, tak jak ARIS rozmienić na wszystko, co się do niego zalicza. Samo ARIS to skrót, którego znaczenia nie znam nawet ja. ARIS to po prostu ARIS i nie ma sensu się nad nim rozwodzić.
Z ociąganiem wstałem z łóżka i wyszedłem na balkon. Stąd miałem wspaniały widok na ogród – przez nikogo nie pielęgnowany – i pokój Claudiusa. Na ten mały taras były dwa wyjścia – z mojego lokum i chłopaka. Każdy pokój na tym piętrze miał balkon, oprócz Alana.
Rozejrzałem się leniwie w poszukiwaniu podopiecznego, który powinien być gdzieś na dworze. Wychyliłem się i dostrzegłem Alana siedzącego na schodkach wejścia do salonu. Był jak posąg – w ogóle się nie ruszał, medytował w pozycji kwiatu lotosu. Po cichu wróciłem do pokoju, żeby nie przeszkodzić chłopakowi.

***

Leżałem na kanapie w salonie z otwartą książką na twarzy. Rozmyślałem. Camille była takim dobrym dzieckiem... Chcę wiedzieć, co się z nią stało. Muszę wiedzieć. Mimowolnie myśli powędrowały mi do Elliota. Co to za człowiek? Jak się będzie zachowywał? Z kontemplacji wyrwał mnie odgłos kroków na korytarzu. Na Claudiusa było za wcześnie. Więc...
– Dzień dobry.
Głos Elliota był w pełni rozbudzony. Zapewne stanął obok stołu i oparł się o krzesło.
– Dobry – niewyraźnyie mruknąłem spod książki.
Zdjąłem wolumin z twarzy i zobaczyłem, że blondyn stał tam, gdzie myślałem.
Łazienka jest po prawej, jakbyś...
– Już się umyłem – przerwał mi.
Uśmiechnąłem się, kiedy przypomniałem sobie, jak mówiłem, że łazienka na górze jest dla leni. Chłopak się lekko zarumienił.
– W takim razie zapraszam do kuchni: ostatnie drzwi po lewej.
Elliot wpatrywał się we mnie jeszcze kilka sekund, a potem wyszedł do salonu. Spojrzałem na księgę. George Orwell – ,,Rok 1984’’. Może być i taka. Zagłębiłem się w lekturze.
Kiedy Winston i O’Brien zbliżyli się do siebie, do pokoju wrócił chłopak z kubkiem i talerzem zapełnionym kanapkami. Postawił swoje śniadanie na stole i odwrócił się do mnie.
– To mi nie wygląda na zwykły zakład psychiatryczny – powiedział.
– Bo to nie jest zwykły zakład psychiatryczny. To jest ARIS.
– Ale co to jest to ARIS?
– Cały ten budynek i wszystko, co w nim jest. ARIS to marzenie, które się ziściło. ARIS to nadzieja.
Spojrzał na mnie przenikliwie.
– Czyje marzenie?
– Zadajesz dużo pytań. – Uśmiechnąłem się. Elliot się zmieszał. – Nie szkodzi. Lubię dociekliwych ludzi. Oczywiście, w granicach rozsądku. – Westchnąłem głęboko i ciągnąłem dalej: - Marzenie i nadzieja na lepsze życie. Zauważyłeś, że trafiają do mnie dość ciężkie przypadki. Stwarzam im dom, w którym mogą żyć bez przeczucia, że ludzie ich nie akceptują. Tu wszyscy są równi.
Zamilkł. W głowie zaczął mi rozbrzmiewać głos: Rok temu cały blok wykitował. Zrozumiałem, że dostałem drugą szansę i nie mogę jej zmarnować. Uśmiechnąłem się. Mądry dzieciak. Nie jestem już dzieckiem! Mimo woli roześmiałem się cicho, czym zwróciłem uwagę chłopaka.
– Coś się stało? – Spojrzał na mnie wnikliwym wzrokiem, jakby chciał zedrzeć skórę i zobaczyć, co jest pod spodem. Odważny człowiek.
– Cieszę się, że tak szybko się zaaklimatyzowałeś.
Podszedłem do niego i usiadłem na stole.
– Pozwolisz... – powiedziałem tajemniczo i trochę kokieteryjnie, po czym zabrałem mu kanapkę z talerza i ugryzłem.
Elliot był zaskoczony. Wydał z siebie cichy jęk.
– Ej! Oddawaj!
Spojrzałem na niego z góry i posłałem mu buziaka. Twarz blondyna przybrała kolor karmazynowy, co skomentowałem uśmiechem. Pewna myśl przemknęła mi przez głowę i spojrzałem na zegar. Było po dziesiątej...
– Claudius powinien wkrótce wstać... – mruknąłem do siebie i odgryzłem kolejny kawałek kanapki z żółtym serem. To w lodówce był żółty ser?
– A, właśnie! – Elliotowi najwyraźniej coś się przypomniało. Na jego twarz powrócił normalny kolor. – Miałem się spytać: trzeba wstawać o jakiejś określonej godzinie?
Szczerze mówiąc, to nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Określona godzina wstawania? A po co to komu?
– Alan wstaje o jakiejś czwartej. Claudius koło południa. Ja najczęściej jestem na
nogach już o dziewiątej. Słowem: śpij do której chcesz, jak będzie obiad, to cię obudzę. Chyb, że nie chcesz, żeby cię budzić. Na przykład jeśli się Claudiusa obudzi, a on nie wyraził wcześniej takiej zgody, to będzie chodził wściekły cały dzień.
Skończyłem kanapkę. Oblizałem się.
– Czyli ten niewidomy już nie śpi?
– Tak, ten niewidomy już nie śpi. – Upiłem trochę jego herbaty, ale najwyraźniej tego nie zauważył.
– To gdzie jest?
– To gdzie jest? – powtórzyłem, zadając sobie pytanie. – Tam.
Wskazałem na szklane drzwi wychodzące na ogród, a sam podszedłem do nich i wyjrzałem na dwór. Alan w tej chwili stał jedną nogą na metrowym palu. Elliot podszedł do mnie. Najwyraźniej był zaciekawiony.
Łał... – powiedział chłopak, nie odrywając wzroku od Alana. – Jak on tak może?
– Wiesz, że był wychowywany u mnichów. Myślisz, że go nie wytrenowali?
– Ale przecież jest ślepy! Jak to możliwe?
– Za bardzo to ja się nie znam, ale – zacząłem machać rękoma wokół głowy – on umysłem widzi energię dookoła siebie i stwarza obraz świata. Czy coś.
– Przecież drewno nie ma energii – oburzył się.
Spojrzałem na niego pod kątem.
– Jaką ocenę miałeś z fizyki?
– Dwa.
Rozłożyłem ramiona w geście rozpaczy. Chłopak się zarumienił.
– No i wszystko jasne.
Wróciłem do mojego siedziska na stole, a Elliot zasiadł z powrotem do śniadania. Zacząłem machać nogami i wlepiłem wzrok w podłogę.
– Elliot, jesteś gejem?
Chłopak zakrztusił się herbatą, którą miał zamiar wypić.
– Co?
– Jesteś gejem? – Spojrzałem na niego.
– Ja... – zaczął cicho. Odwrócił wzrok.
– Jesteś? – powtórzyłem znowu. Nie lubiłem jąkania. Wolałem proste pytania i proste odpowiedzi.
– Tak...
– Dlaczego się tego wstydzisz?
– Ja... – Przełknął ślinę. Czy to było takie straszne? – Wiem, że ludzie tego nie tolerują. Dlatego...
– Elliot – przerwałem mu. – Bądź sobą. Nie zwracaj uwagi na innych. Bądź takim, jakim chcesz być, a nie tym, kim ci każą.
Chłopak spojrzał na mnie. Na jego twarzy malowała się ulga.
– Dziękuję.

***

Siedzieliśmy w czwórkę przy stole. Claudius dyskutował z Elliotem, Alan rozmyślał, a ja wpatrywałem się w zegar. Po chwili chłopcy zamilkli.
– Ale nuda... – powiedział ze zmęczeniem Claudius i przeciągnął się. – Chodźmy do biblioteki!
– Jakiej biblioteki? – spytał zaciekawiony blondyn.
– Nie wiesz? – Białowłosy spojrzał na niego zdziwiony i powiedział nauczycielskim
tonem: – Drugie piętro zajmuje wielka biblioteka z setkami książek. Zwykle tam siedzimy całe dnie. A nawet...
Elliot przysłuchiwał się z uśmiechem wypowiedzi chłopaka. Najwyraźniej zaprzyjaźnili się, co nie do końca mi odpowiadało. Claudius, czyżbyś zapomniał o Alanie? Spojrzałem na niewidomego, który jak zwykle siedział w milczeniu.
– Szefunio, idziesz z nami? – Claudius wpatrywał się we mnie z nadzieją.
Westchnąłem.
– A czy mam inne wyjście?
Wstaliśmy we trójkę, ale Alan siedział niewzruszony. Przy drzwiach Claudius odwrócił się do niego.
– Nie idziesz?
– Nie – odpowiedział krótko niewidomy.
Mały arystokrata podszedł do Alana, złapał go za rękę i wyprowadził z salonu. Wraz z Elliotem podążyliśmy za nimi.
– Nie będziesz siedział sam, jasne? – Claudius zaczął besztać Alana za jego aspołeczność. – Jak idziemy, to wszyscy! Nie wolno ci się smucić! Życie nie jest od tego, by spędzić je w samotności!
Nie. Claudius nigdy nie zapomni o Alanie. Nie mógłby.

***

- Wielkie! Cholera, to jest wielkie! - Okrzyk uwielbienia wydobył się z ust Elliota. Chłopak rozglądał się po bibliotece i biegał między półkami. Szczerze mówiąc, to nie dziwię mu się. Zbiór obejmował książki do 2000 roku, a całe pomieszczenie zajmowały cztery wielkie regały. Po prawo od wejścia został zbudowany taras; na drugim końcu był mniejszy balkon. Po całej bibliotece zostały poustawiane pufy i kanapy, a na ścianach na zmianę były okna i kinkiety. Wszystko było utrzymane w brązowej tonacji.
Podszedłem do małej szafki obok regału i wyciągnąłem z niej ścierkę. Zacząłem odkurzaćłki wraz z tomiskami.
– Wy się tu nie gubicie? – Elliot nadal był pod wrażeniem ogromu pomieszczenia.
– Jak można się tu zgubić? – zadrwił Claudius. – Przecież jest prosta droga.
– Chodziło mi o książki! Są jakoś posegregowane?
– No coś ty? Komu by się chciało?
Głosy podopiecznych cichły w miarę, jak się od nich oddalałem. Lubiłem spokój biblioteki. Można tu usiąść, pomyśleć – nawet nie trzeba czytać książek, aby oderwać się od szarego życia.
– Vincent!
No tak. Pobyt w samotności należał do niecodziennych przyjemności w tym domu. Zawróciłem do chłopaków.
– Tak?
Gdy wyszedłem z alejki, Claudius na mnie naskoczył.
– Uspokój go, bo zaraz potraktuję go pięścią!
Ch
łopak wskazywał na Alana, który stał kilka metrów dalej. Czy oni chociaż raz mogą się dogadać? Oboje kochają się jak bracia, a kłócą non stop.
– O co poszło?
– Verdimond, zastanów się, co robisz! – Alan był za coś wściekły na Claudiusa.
– Nie po nazwisku! Nie po nazwisku, Humphris!
Przewróciłem oczami. Złapałem ich za ramiona i odwróciłem w moim kierunku.
– Nie kłócić się, bo wujek Vincent nie będzie dziś miły.
Claudius spróbował się wyrwać, a Alan jakby zastygł. Jego opaska doprowadzała mnie do szału. Tylko co mogłem z tym zrobić?
Posadziłem ich na jednej z kanap, a sobie przyciągnąłem krzesło, po czym usiadłem naprzeciw chłopaków. Elliot stał z tyłu i przyglądał się zajściu w ciszy.
– No to o co poszło? – spytałem, przyglądając się obu. Claudius zaczął mówić pierwszy:
– On powiedział, że jestem sodomitą. – Wskazał na Alana, jak małe dziecko skarżące się
na kolegę. Elliot nieznacznie się poruszył.
– Alan, to prawda? – Skierowałem wzrok ku niewidomemu. Przeszedł mnie znajomy dreszcz.
Chłopak skinął głową w milczeniu.
– Dlaczego? – kontynuowałem przesłuchanie.
– Wkurza mnie, jak Verdimond... – zaczął Alan ale został zagłuszony przez Claudiusa.
– Mówiłem ci coś, Humphris!
– Cisza! – krzyknąłem, ale nie byłem wkurzony. Byłem zły, że nie potrafią się dogadać.
Zachowujecie się jak dzieci! Nie znacie swoich nazwisk i uczycie się ich w taki sposób? W takim razie ja pomogę: to jest Claudius van Verdimond, a to Alan Humphris. Zapoznani?
Białowłosy zgrzytnął zębami.
– Mówisz do nas, jakbyśmy byli dziećmi.
– A nie jesteście? Przepraszam bardzo, ale tylko małe bachory potrzebują osoby dorosłej, żeby rozwiązać kłótnie. A kto mnie zawołał? Pan Claudius, jak mniemam.
Ch
łopak spojrzał na mnie z nienawiścią, jednak nic nie powiedział. Alan spuścił głowę.
– Alan, kontynuuj. Co cię wkurza w Claudiusie?
Przez chwilę milczał. Elliot oparł się o ścianę i wbił oczy we mnie. Zignorowałem go.
– Wkurza mnie, że ciągle rozmawia z Elliotem. Wiem, że nie mogę mu niczego zabronić, ale czuję się ignorowany.
– I dlatego go wyzwałeś?
– Ja... wiem, że to było strasznie głupie i że nie powinienem, ale coś mnie naszło i to zrobiłem.
Westchnąłem. Claudius objął delikatnie Alana i go przytulił.
– W porządku... – rzekł białowłosy. – Rozumiem cię. Przepraszam, zaniedbałem cię.
 Napotkałem spojrzenie Elliota, które mówiło ”Zachowują się jak stare, dobre małżeństwo”. Wzruszyłem ramionami i powróciłem do wycierania kurzy.
 To są dzieci, ale czasami zachowują się naprawdę przyzwoicie. Jestem z nich dumny. Szczególnie z Claudiusa. Pomimo, że zaczął ignorować Alana, i tak nie przestał go kochać, co pokazał przed chwilą. Uśmiechnąłem się. W końcu i tak zacznie narzekać jak zwykle.

***

Salon, pomimo mojej kolekcji czaszek, był naprawdę przyjemnym miejscem. A może to dzięki niej? Siedzieliśmy przy stole i wsłuchiwaliśmy się w równomiernie tykanie zegara. To uspokaja. Świadomość, że czas płynie z nami i bez nas, niektórych denerwowała, ale mnie dawała ulgę. Jestem tylko małym żyjątkiem w wielkiej tajemnicy świata...
Nagle rozległo się głośne burczenie, co wyrwało wszystkich z letargu. Claudius spojrzał na swój brzuch, a potem na mnie.
– Jestem głody... – powiedział prawie przepraszającym tonem.
– Czas na obiad – stwierdziłem i wstałem z krzesła.
Mruknąłem na Elliota, żeby poszedł za mną. Poszedłem do kuchni, otworzyłem drzwi i jak zwykle szybko omiotłem wzrokiem całe pomieszczenie. Wszystko było na miejscu. Chwyciłem telefon stacjonarny stojący na szafce i wykręciłem znany mi numer.
– Jaką chcesz pizzę? – spytałem chłopaka. Ten się namyślił.
– Corleone – powiedział po dłuższej chwili.
Wcisnąłem zielony przycisk i przyłożyłem telefon do ucha. Mimo wszystko elektronika to jakieś ułatwienie.
– Jestem Middleford – zacząłem, gdy ktoś odezwał się w słuchawce. – To co zawsze plus małą corleone.
Rozłączyłem się. Wyminąłem Elliota i wyszedłem z kuchni.
– Nie podałeś im adresu! – stwierdził chłopak i podreptał za mną.
– Po co im?
Blondyn przystanął, na co odwróciłem się do niego.
– Jesteś taki głupi od zawsze, czy tylko udajesz? – spytał mnie, przekrzywiając śmiesznie głowę, jakby przyglądał się nieznanemu okazowi w zoo.
Roześmiałem się. Nie mogłem być zły na niego. No bo czy on zrobił coś złego? W ogóle trudno mnie wkurzyć.
– Jestem stałym klientem – rzuciłem i wróciliśmy do salonu.
Claudius rozwalił się na podłodze, a Alan czytał książkę na fotelu. Arystokrata wyciągnął rękę w stronę sufitu.
– Co na obiad? – spytał niewidomy.
– Nic nowego. – Usiadłem na kanapie i wpatrzyłem się w białowłosego.
Chłopak przerzedzał rękoma powietrze, co wyglądało, jakby szukał czegoś po omacku. Usiadł i znów się położył, po czym podniósł cztery kończyny i zaczął nimi wymachiwać. Przechyliłem głowę, jak Elliot przed kilkoma minutami i zamrugałem dwa razy. Taniec godowy? Szuka swojej samicy? A może samca? Z Claudiusem nigdy nic nie wiadomo.
Elliot podszedł do arystokraty i przykucnął obok niego.
– Co robisz?
Claudius zamarł na chwilę, żeby powiedzieć: „Jestem żółwiem” i powrócił do tańca. Blondyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Wzruszyłem ramionami. Claudius jest żółwiem. Przynajmniej przed najbliższy czas.
Usiadłem na kanapie przy Alanie. Spojrzałem na książkę, po której wodził palcami. Język Braille. Kolejna przydatna rzecz. Delikatnie odgarnąłem mu grzywkę z czoła i przeszedł mnie dreszcz, jednakże tym razem nie przez jego opaskę. Był zimny. Bardzo zimny. Alan się nie poruszył. Uśmiechnąłem się smutno. Nie byłem miłym gościem w jego zamkniętym świecie. Może żywił do mnie jakąś nieznaną urazę?
Z rozmyślania wyrwało mnie stukanie do drzwi. Dobrze, że zamontowałem kołatkę. Wstałem. Dwa głośne uderzenia i po chwili trzy cichsze.
Claudius podniósł się i przeciągnął.
– Amciu? – spytał.
Spojrzałem na niego z rozbawieniem.
– Tak, amciu.
Opuściłem pokój.

***

Wyszedłem się z ARIS z pustymi pudłami po pizzach. Wrzuciłem je do kosza i spojrzałem na niebo. Już się zmierzchało. Pomarańczowa plama ostatnich promieni słońca była dokładnie na wprost mnie. Mija kolejny dzień... Uśmiechnąłem się. Czas nie mija szybko, to wspomnień jest więcej. Tak kiedyś powiedziała Camille. Gdzie jesteś, moja mała? Czemu ciotka przygarnęła mnie, a ciebie zostawiła w tamtym obskurnym domu dziecka na pastwę losu? Powinniśmy być teraz razem! Zmrużyłem oczy, by lepiej widzieć kontury zachodzącej gwiazdy. Słońce jest takie piękne w swej tajemniczości istnienia... Zamknąłem oczy. Myślenie o Camille czy o kosmosie jest bezsensowne. Mam zadanie do wykonania. Westchnąłem. Tylko czemu wychowywanie dzieci trwa tak długo? Wróciłem do środka.
Już wychodząc z oranżerii na korytarz, spostrzegłem, że coś jest nie tak. Zatrzymałem się przed drzwiami do salonu. Tak, zdecydowanie było za głośno. Czyżby Claudius wypatrzył swój trunek? Otworzyłem wrota oddzielające mnie od względnej ciszy i rozejrzałem się. Alan nadal czytał książkę, ale cała trójca siedziała przy stole. Elliot coś mówił, a arystokrata... założył nogę na nogę i popijał sok wiśniowy.
– Ale wiesz? – odezwał się białowłosy. Jego głos był trochę wyższy. – Chraupaki sadzi się tydzień po pierwszej pełni miesiąca w drugim kwartale roku.
Elliot przysłuchiwał się tych bredni z lekkim uśmieszkiem. Usiadłem przy Alanie, a ten spokojnie przewrócił kartkę.
– Dlaczego pozwoliłeś mu, żeby się upił? – spytałem niewidomego.
Alan leniwie poniósł głowę, przez co po plecach przeszły mi mrówki. Cholerny odruch!
– Nie zauważyłem. – W jego głosie panowała wyższość. Powrócił do czytania.
Uśmiechnąłem się. Jakaż prostota biła z tych słów! Jest ślepy, więc nie zauważył. Skierowałem głowę w stronę reszty podopiecznych. Elliot starał się dowiedzieć co to chraupaki. Wątpię, czy ktokolwiek posiada taką wiedzę.
– ...takie zwierzaki – tłumaczył Claudius. – Mają szare futro i zielone ślepia. Żyją na drzewie i udają banany. Są dosyć potulne, ale charczą, więc większość populacji się ich boi.
– Zaraz, przecież przed chwilą mówiłeś, że się je zasadza – zwrócił uwagę blondyn.
Długo nie będzie potrafił wypominać arystokracie błędów.
– Przed chwilą mówiłem? Nie, coś ci się musiało pomylić. Chraupaki to takie chrapiące paczki!
Elliot uważnie mu się przyjrzał.
– Jak paczki mogą chrapać?
– Normalnie. – Claudius pokiwał głową, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Tak jak ludzie: chrrr, chrrr... – Zademonstrował chrapanie, po czym zamknął oczy i położył głowę na stole. – Dobranoc.
Gdy upewniłem się, że chłopak śpi, zabrałem mu szklankę i postawiłem ją na blacie. Spojrzałem na Elliota.
– Wiesz, że się upił?
– Wiem – odpowiedział blondyn bez wahania.
– Wiesz, że bezsensowne jest przekomarzanie się z nim?
– Wiem.
Uśmiechał się. Nie był to wyzywający, zawadiacki uśmiech, tylko odruch prosto z serca. Czy tam duszy. A może z rozumu? Wszystko mi jedno.
Claudius otworzył oczy i nagle złapał Elliota za rękę, jednak ten się nie przestraszył.
– Stefan... – Białowłosy zaczął potrząsać ramieniem biednego chłopaka. – Stefan!
– Nie jestem Stefan – odrzekł Elliot. Czy słusznie?
– Cóż słyszą moje oczy?
Westchnąłem. Jedynym sposobem na uciszenie tej pijackiej tyrady było ululanie chłopaka do snu. Przejechałem ręką po policzku Claudiusa, a ten odwrócił się do mnie z pytaniem wymalowanym na twarzy.
– Chodź – powiedziałem cicho, po czym wstałem i podszedłem do drzwi. On podążył za mną. Kiedy weszliśmy do jego pokoju, delikatnie pchnąłem go na łóżko, a sam usiadłem na brzegu. Zbliżyłem swą twarz do jego i szepnąłem do ucha:
– Zamknij oczy.
Posłusznie wykonał polecenie, więc po cichu oddaliłem się od niego. Gdy zamykałem drzwi, słyszałem jego równomierny oddech. Zasnął. Skierowałem swe kroki z powrotem do salonu. W pomieszczeniu panowałłmrok. Alana nie było, a Elliot stał przed kominkiem, w którym płomienie wesoło tańczyły pośród drewna. Twarz chłopaka oświetlana od spodu wyglądała na dużo starszą. Uwydatnione kości policzkowe, cienie pod oczami, mądre, acz zmęczone oczy... Mimo wszystko ten chłopak nie był samobójcą. Ale dzięki temu trafił do mnie. To mi nie wygląda na zwykły zakład psychiatryczny. ARIS to psychiatryk tyko z nazwy. Chodzi o zaakceptowanie odrzuconych przez społeczeństwo dzieci.
Podszedłem do Elliota, który przyglądał się mojej kolekcji. Wziąłem w rękę czaszkę z marmuru i zacząłem błądzić po niej palcami.
– Gdzie wybył Alan? – spytałem chłopaka.
– Poszedł trenować. – Elliot nawet nie uraczył mnie spojrzeniem.
Odwróciłem głowę w stronę tarasu. Było już ciemno, ale czy to mogło przeszkadzać niewidomemu człowiekowi? Odstawiłem czaszkę i położyłem się na kanapie, po czym wziąłem jakąś książkę z szafki i nałożyłem ją na twarz. To była moja ulubiona pozycja do spania. Często nie kładłem się do łóżka, tylko spędzałem noc właśnie tak. Oczywiście jeszcze nie kładłem się spać – zawsze czekałem na powrót Alana.
Elliot przeszedł przez pomieszczenie i usiadł na kanapie, przy moich nogach. Uniosłem lekko książkę tak, żeby go widzieć. Wpatrywał się we mnie z delikatnym rumieńcem na twarzy.
– Co jest?
– Podoba mi się tu. – Nic więcej, nic mniej. Po prostu polubił ARIS.
Uśmiechnąłem się. Ten chłopak nadal pozostawał tajemnicą, chociaż po części odkrytą.
– Czemu tak twierdzisz?
– Zauważyłem, że panuje tu rodzinna atmosfera. A ty jesteś starszym bratem.
Jestem starszym bratem. Uśmiech zniknął z mej twarzy. Nie potrafiłem dobrze zająć się moją prawdziwą siostrą. Tyle przeze mnie wycierpiała...
– Czemu postanowiłeś, że mi to powiesz?
– A tak... – Elliot odwrócił się w stronę kominka. – Pod wpływem sytuacji.
Zamknąłem oczy i z powrotem położyłem sobie książkę na twarzy. Dzięki woluminowi nie docierało do mnie żadne światło, więc mogłem spokojnie pomyśleć.
Nagle otworzyły się drzwi tarasowe, a sekundęźniej rozległ się ogłuszający dźwięk telefonu. Leniwie zdjąłem książkę i wstałem. Gdy wychodziłem z salonu, dostrzegłem pytające spojrzenie Elliota. Alan stał niewzruszony przy wyjściu na dwór.
Telefon ponaglał, więc ruszyłem do kuchni. W milczeniu podniosłem słuchawkę.
– Vincent? – Z telefonu wydostał się chrapliwy głos, który doskonale znałem.
– Czego chcesz, Miran? – odparłem niecierpliwie.
– Przygotuj się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz