29 stycznia 2013

03. Spokojna przystań


 Brązowe włosy śmignęły na wietrze zostawiając wrażenie smugi, która zarysowała się w powietrzu. Jednak to był tylko krótkotrwałe odczucie. W tamtym miejscu było dziesięcioletnie drzewo upstrzone zielonymi i żółtymi liśćmi. Ów lipa została zasadzona przeze mnie i Alana, kiedy doszliśmy do porozumienia, że ma tu mieszkać.
Odgryzłem kawałek kanapki z serem. Elliot spojrzał na mnie z irytacją, ale nie powiedział ani słowa. Był wkurzony nie bez powodu – zabrałem mu jego ostatnią kanapkę. Chłopak wziął pusty talerz i powrócił do budynku. Położyłem się na schodkach wychodzących z salonu i wlepiłem wzrok w Alana. Że też chłopakowi nie znudził się codzienny trening. To dobrze o nim świadczy: chce utrzymać kondycję i robi to, czyli jest słowny. Jednakże nie chcę, ażeby już wydoroślał. Ta cisza, milczenie, ta... nawet można by powiedzieć, że oziębłość: to wszystko mnie irytuje. Kocham niewidomego jako dziecko – czy raczej młodzieńca – który rozmawia ze mną o wszystkim i dzieli się swymi przemyśleniami. Bo w końcu brązowowłosy ciągle myśli. Co mu innego pozostaje? Nie może podziwiać świata, przelać swego charakteru na papier – czy to pisząc, czy rysując – nawet czytanie tak naprawdę przychodzi mu z trudem. Tylko muzyka. Tylko muzyka mu pozostaje. Boję się o niego. Wiem, że jest to rozsądny chłopak, ale mimo wszystko boję się o niego.
Skrzypnęły szklane drzwi tarasowe i stanął w nich Elliot. Spojrzałem na chłopaka. Podpierał boki rękoma i wpatrywał się w trening swego kolegi.
- Vincent... – zaczął cicho blondyn, ale został zagłuszony przez krzyk wydobywający się z domu.
- SZEFIE! Ej, szefunio!!!
Wymieniliśmy spojrzenia z Elliotem. Uśmiechnąłem się, po czym wstałem i z 
westchnięciem wszedłem do środka. Przy stole stał zaspany Claudius. Jego włosy jak zawsze były rozsypane w artystycznym nieładzie, biała koszulka pogięta w wielu miejscach. Chłopak prawą ręką pocierał sobie oko.
- Gdzie się szlajasz? – pytanie z ust arystokraty brzmiało jak typowe zachowanie 
egoistycznego dziecka, które uważa, że wszyscy  powinni znajdować się tam, gdzie on wskaże, a sprzeciw zostanie ukarany.
- To pytanie jest z lekka nie na miejscu – odparłem filozoficznie. – Nie sądzę, 
ażebym popełnił jakiś błąd wychodząc na dwór przy moim mieszkaniu. Na pewno też nie zgadzam się ze sformułowaniem ,,szlajasz’’. Szlajanie się to w języku potocznym chodzenie bez celu, a ja tylko i wyłącznie siedziałem, bądź też leżałem na schodkach prowadzących na dwór, więc tego nie można nawet nazwać chodzeniem. O co chodzi?
Claudius zaakceptował mój monolog cichym mruknięciem. Bez słowa wyjaśnienia 
wyszedł z salonu. Kiedy wrócił z tacą i śniadaniem na niej wszyscy zgromadzili się w pomieszczeniu: Alan siedział przy stole, Elliot usiadł na fotelu, a ja – zgodnie z moim zwyczajem – leżałem na kanapie z książką na twarzy. Białowłosy usiadł przy niewidomym i zaczął konsumować swe śniadanie.
- Ktoś wczoraj dzwonił – stwierdził arystokrata pomiędzy jedną kanapką a 
drugą.
Przywołałem wspomnienie wczorajszego wieczoru i trochę tajemniczą rozmowę z 
jakże nietajemniczą kobietą z czerwonymi włosami.
- Tak, Miran.
- Co chciała?
- Poinformowała, że wkrótce przybędzie – odpowiedziałem, po czym uniosłem 
książkę z głowy.
Claudius, który chciał przełknąć kanapkę, zakrztusił się, po czym zdziwiony wzrok 
przeniósł na mnie.
- Co? – zdołał wykrztusić.
- To co mówię. Wkrótce przybędzie.
- Kiedy? – spytał zaintrygowany szlachcic.
- Terminów jest nieskończenie wiele, jeśli nie brać pod uwagę faktu, że kiedyś 
nie będzie mogła się z nami spotkać, bo będziemy pięć metrów pod ziemią. Wiem tyle, że na pewno nie dzisiaj. Jest niedziela.
Białowłosy ochoczo przytaknął na wymieniony dzień tygodnia. Elliot zaciekawił się.
- A co jest takiego niezwykłego w niedzieli? – spytał.
- Wychodzimy – powiedziałem lakonicznie.
Elliot zamrugał kilka razy.
- Do kościoła?
Roześmiałem się.
- Niee, na spacer. Ale jeśli chcesz chodzić do kościoła to nie widzę przeszkód.
- Nie, nie chcę – odpowiedział blondyn bez wahania.
- Kolejny bezbożnik w tym domu – rzekłem z uśmiechem.
***
Ściana. Prosta ściana. Nic niezwykłego. Sam mur. Dlaczego się w nią wpatruję? Z braku innych rozrywek. Po co się wpatrywać, będąc znudzonym, w coś nudnego? Bo ów ściana nie jest nudna. Jak to możliwe? Na niej została namalowana z dokładnością do szczegółów scena batalistyczna. Cóż to za bitwa? Nie mam pojęcia. Po jednej stronie stoi grupa ludzi ubrana w niebieskie mundury ze srebrnym krzyżem na piersi, a po drugiej postacie przywdziały czarne stroje ze szkarłatnym ozdobami. Każdy miał kapelusz – na głowie bądź w ręku – z piórem w stosownym kolorze. Każdy miał szablę, czy to obnażoną w dłoni, czy to schowaną lub na wpół wyciągniętą z pochwy. Każdy wreszcie miał wąsy i brodę; długie włosy wystawały spod kapeluszy. Szykują się do walki. Dlaczego chcą się bić? Skąd mają takie ubrania? Jaki okres opiewa ten malunek? I najważniejsze – co on robi na tej ścianie?
Nagle czyjaś ręka spadła na me ramię. Lekko drgnąłem. Zdałem sobie sprawę, że ów fresk pochłonął całkowicie moją uwagę.
- Kto to namalował?
Po głosie poznałem, że to Elliot stoi za mną.
- Nie mam pojęcia. Tak samo nie wiem dlaczego tu jest i co przedstawia.
Na chwilę zapadła cisza.
- Francuzi – mruknął filozoficznie blondyn. Wyciągnął rękę przed siebie 
wskazując dłonią grupę w niebieskich szatach. – Muszkieterowie królewscy. – Wskazał na grupę w czerwonym. – Gwardziści kardynała. XVI, XVII wiek.
Odwróciłem się do niego. Chłopak był skupiony na malunku.
- Skąd wiesz?
- Książki – odparł iście spartańskim wywodem i oddalił się pomiędzy regały 
biblioteki.
Znów spojrzałem na fresk. Francuzi? Wzruszyłem ramionami. Niech będzie.
- Szefie!
Przewróciłem oczami i poszedłem w kierunku arystokraty, który mnie wzywał.
- Taak?
- Spójrz!
Claudius machnął mi przed twarzą jakąś książeczką. Zabrałem mu ją i przeczytałem 
tytuł. Cóż... zapowiada się ciekawy wieczór.
- Zagramy? – spytał mnie zniecierpliwiony głos.
Uniosłem wzrok znad tomiku. Zielone oczy świeciły w półmroku.
- Jeśli tak bardzo chcesz...
- Hura!
Chłopak pobiegł obwieścić radosną nowinę, a ja stałem z poradnikiem do gry w 
pokera w ręce.
***
- Przesoliłeś – stwierdził białowłosy.
Elliot przewróciwszy oczami i prychnął. Uśmiechnąłem się i sam spróbowałem zupy 
zrobionej przez blondyna. Przez chwilę skupiłem się na jej smaku. Była niezła. Nie spodziewałem się odnaleźć umiejętności kulinarskich w szesnastolatku. Ów szesnastolatek wpatrywał się we mnie pałającymi oczyma. Odchrząknąłem i wydałem werdykt:
- Zgadzam się z Claudiusem.
Blondyn głośno westchnął. Zapewne spodziewał się słów pochwały... Nie będę 
kłamał.
- To weźcie pieprz. Powinny się smaki zneutralizować – podpowiedział Elliot 
lekceważącym głosem.
- Ja pójdę – zaoferował arystokrata i podreptał do kuchni.
- Mnie smakuje – stwierdził Alan pomiędzy jedną łyżką zupy a drugą.
Elliot uśmiechnął się szeroko do niewidomego. Brązowowłosy odwzajemnił uśmiech.
Tej wymianie pozawerbalnych uprzejmości przeszkodził głośny huk. Podniosłem 
cztery litery zdezorientowany, a blondyn za mną.
- Kuchnia – rzekł spokojnie ślepy i kontynuował konsumpcję.
Podreptałem do wskazanego pomieszczenia wraz z Elliotem. Na kuchennej podłodze 
leżał stłuczony w drobny mak talerz. Claudius stał nad nim z miną wyrażającą zaskoczenie.
- Co się stało? – spytałem i poleciłem blondynowi wziąć zmiotkę ze schowka, co 
podopieczny niezwłocznie uczynił.
- Niechcący go strąciłem... Ale jeśli chcesz, możesz uwierzyć w historię 
zbuntowanego nastolatka rzucającego zastawą o ścianę.
- Nie, nie chcę. – Odsunąłem się, ażeby Elliot mógł spokojnie sprzątnąć ów 
porcelanowy chaos.
Gdy podłoga była mniej więcej w stanie użytkowym wróciliśmy w trójkę do salonu. 
Alan zdążył skończyć swoją porcję i się usadowił w fotelu ze splecionymi rękoma na brzuchu. Zasiedliśmy do stołu, po czym doprawiłem zupę, która stała się nie tylko znośna, ale i posiadła dobry smak. Claudius porwał pieprzniczkę i na środku talerza utworzył wysepkę z przyprawy. To wszystko rozmieszał i spróbował. Po sekundzie złapał się za gardło i zapłakał:
- Wody!
Mały kucharz usłużnie przyniósł niezbędną do życia ciecz i podał białowłosemu, który 
cały czas kaszlał i krztusił się. Gdy przywrócił swe gardło do porządku spojrzał na blondyna ze źle skrywanym podziwem.
- Od dzisiaj będziesz gotował – stwierdził hrabia nie spytawszy się o zdanie 
innych.
Twarz nowej kury domowej rozjaśnił uśmiech. Skończyłem obiad i wstałem.
- Za pół godziny wychodzimy. Przygotujcie się.
                                                                              ***
Spojrzałem przelotnie na swe odbicie w lustrze. Blada cera twarzy kontrastowała z lekko zaróżowionymi ustami i czarnymi włosami okalającymi pociągły rys głowy. Szare oczy były jasnymi punkcikami jarzącymi się w blasku świeczek. Szyję opasywał aksamitny szal przeszyty srebrnymi nićmi. Czarny frak zaznaczał smukłość sylwetki, a białe rękawiczki podkreślały kolor cery. Wraz z wypolerowanymi lakierkami wszystko wyglądało bardzo elegancko. Poprawiłem białe mankiety i otworzyłem drzwi salonu. Alan siedział na fotelu w czarnym, nieskazitelnie czystym stroju. Biała koszula nie miała żadnego pomarszczenia, jakby był manekinem w sklepie. Elliot stał przy drzwiach na dwór i wpatrywał się w twory natury. Ubrał się na luzie – jeansy, skórzana kurtka spod której wystawał kaptur bluzy. Blond włosy mocno kontrastowały z lekko wyblakłym, czarnym szalem okalającym jego szyję. Gdy odwrócił się w moją stronę, dostrzegłem kolczyk w jego lewym uchu. 
- Przystojniak z ciebie – mruknąłem, a zobaczywszy poszerzający się rumieniec 
na jego twarzy roześmiałem się.
- Dzięki – bąknął nieśmiało i uwaga ogółu skupiła się na Claudiusie, który przeparadował przez drzwi salonowe.
Białe włosy jak zwykle w nieładzie, surdut minimalnie zbyt duży, postawione 
kołnierze i krawat w ręce wskazywały na to, że arystokrata z chęcią spędziłby dużo więcej czasu przy przebieraniu zawartości szafy. Wyciągnął rękę ze srebrnym krawatem w moją stronę.
- Pomóż – rzekł rozkazującym tonem.
Podszedłem do niego i zawiązałem uwięczenie tego iście teatralnego stroju. Jak barok 
to barok, prawda?
- O co chodzi z tymi ciuchami? – spytał zdezorientowany Elliot widząc trzy 
osoby jakby wyjęte z poprzednich epok.
Claudius poczuł się odpowiedzialny doinformować nowego kolegę. Rzekł wyniosłym 
tonem:
- Ów ciuchy sprawiają, że jesteśmy eleganccy i bardziej dorośli, czy nawet 
dostojni. Czarne kolory podkreślają to, że jesteśmy sexy.
Blondyn obnażył swe zęby w uśmiechu. Alan wstał i się przeciągnął.
- To co, idziemy? – spytał.
Przytaknąłem i wszyscy zgodnie przeszliśmy do gabinetu. Arystokrata pomógł 
niewidomemu założyć płaszcz, jak dworny kawaler pomaga wybrance serca. Białowłosy jeszcze wkładał swój płaszcz, kiedy otworzyłem drzwi. Zimny, październikowy wiatr wtargnął do środka. Elliot poprawił swoją kurtkę. Wyszliśmy.
***
Przyblakłe promienie słoneczne przebijały się przez gałęzie drzew i oświetlały dywan pomarańczowych i czerwonych liści. Nagle większość z nich wyfrunęła w górę i powoli zaczęła opadać kołysząc się na wietrze. Claudius złapał garstkę liści i zgniótł je. Potem idąc przez ów dywan zaczął szurać. Elliot podążył za nim, lecz Alan wolał trzymać się blisko mnie. Mimo że w ARIS czuł się bezpiecznie, w mieście ów wrażenie mijało. Nie raz zastanawiałem się jak to jest żyć w ciągłej ciemności. Znów przeszedł mnie znajomy dreszcz.
- Szefie! – krzyknął Claudius odwracając się w marszu. – My idziemy na ławkę!
Uniosłem kciuk wyrażając w ten sposób zgodę. Chłopaki oddalali się wśród śmiechu, 
a ja z niewidomym wolno podążałem za nimi. Spojrzałem na mego towarzysza.
- Nadal złościsz się na Claudiusa?
- Nie. Dlaczego?
- Ciągle cię olewa.
Alan pozwolił sobie na lekki uśmiech.
- Bynajmniej – rzekł. – Wystarczy mi to, że czasami się do mnie odezwie.
Przeraził mnie jego spokojny ton. Który nastolatek z uśmiechem przyjmował swój 
nieciekawy los pełen cierpienia? Mimo woli przyszła mi na myśl Camille. Zawsze mnie pocieszała, zawsze zaciągała do zabawy i zawsze wreszcie przyjmowała na siebie należny mi kary. Spojrzałem jeszcze raz z ukosa na chłopaka. Aa! Potrząsnąłem głową. Muszę w końcu przestać myśleć o Camille! Złapałem się za policzki i pociągnąłem, ażeby się docucić. Ona zapewne nie żyje, więc...
Stanąłem. Ona żyje. Ona musi żyć. Wiem na pewno, że żyje!
- Vincent?
Drgnąłem. Alan gdyby mógł to popatrzyłby na mnie z troską. Ale w tym
przeszkadzała mu beżowa opaska na oczach. Uśmiechnąłem się.
- Już w porządku.
Szybkim krokiem dołączyliśmy do chłopaków.
Elliot rozłożył się na ławce, niewidomy przycupnął obok niego. Arystokrata podpierał 
rękoma boki i patrzył w górę. Zwróciłem wzrok w tę samą stronę. Claudius lampił się na wronę. Zaczął do niej mówić:
- Co się tak gapisz? Człowieka nie widziałaś? ... Widziałeś? Łoś...? Nie ważne! 
Masz problem? Zgubiłoś się i nie wiesz dokąd popełznąć?
Ptak przechylił głowę na bok, jakby tym gestem chciał odpowiedzieć białowłosemu.
- Nie żartuj sobie ze mnie! Nie życzę sobie tego! Czy wiesz kim jestem? Wiesz?
Ha! Nie wiesz! Idź mi stąd, nie chcę cię widzieć.
Claudius odwrócił się od wrony tylko po to, żeby po sekundzie znów na nią spojrzeć.
- Foch. Focham się, słyszysz? Nie lubię cię! Jesteś be! Hyh!
Arystokrata na dobre odszedł od drzewa, na którym siedział niewinny ptak. Przywitały 
go rozbawione twarze kolegów. Claudius zdobył się na lekki uśmiech, ale potem ciężką klapnął na ławkę naprzeciwko chłopaków.
- Durny ptak – skomentował.
Usiadłem na oparciu ławki zajmowanej przez hrabiego i wpatrzyłem się w drzewa. 
Każdy przez dłuższą chwilę kontemplował swoje myśli. W końcu Elliot przełamał milczenie:
- A więc spacer to wasza tradycja, tak?
- Coś w tym stylu. Nie mogę przecież pozostawiać dzieciaków w zamknięciu. 
Muszą wyjść do ludzi, bo inaczej skisną.
Elliot powiódł wzrokiem po wyludnionych alejach parku. Dostrzegłem to.
- Cóż, w końcu to psychiatryk, do którego normalni ludzie nie mają wstępu.
- Czyli ty i Miran jesteście nienormalni? – włączył się do rozmowy Claudius.
- Oczywiście.
- Jakaż szczerość.
Nastała chwila ciszy.
- Jest pewien temat, który chciałbym z wami omówić – zacząłem.
- Ty chciałbyś omówić, czy może Miran ci kazała? – spytał się z ironią 
arystokrata.
Zignorowałem go.
- Temat ten dręczy mnie od kiedy Elliot zawitał w nasze progi. A mianowicie: 
co będziecie robić, gdy dorośniecie?
- Będę gwiazdą rocka – rzekł białowłosy z dumą.
Blondyn spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Na jakim instrumencie grasz? Ja kiedyś próbowałem na gitarze...
- Śpiewam.
- Tak? Zanucisz coś?
- Mój głos jest przeznaczony dla najurodziwszych fanek.
- Foch.
- Jeśli to się nie uda? – zapytałem.
- Będę aktorem – odrzekł bez zastanowienia hrabia.
- A ty, Elliot?
- Ja... lubię kwiatki. Chciałbym być ogrodnikiem.
Uśmiechnąłem się w duszy. Claudius mówił o swoim zawodzie w formie ‘będę’ a 
Elliot ‘chciałbym być’.
- Ogrodnik? Bardzo ładny zawód. Artystyczny. Potrzebujesz dużo cierpliwości.
- Taa... – mruknął chłopak. – A Alan? Czemu nie włączasz się do rozmowy? 
Pewnie też masz wymarzony zawód.
Białowłosy drgnął, po czym spojrzał z nieukrywanym lękiem na mnie. Nigdy mu nie 
pozwalałem rozmawiać o przyszłości z niewidomym. Zbyt delikatny temat.
- Nie – odezwał się Alan. – Nie mam wymarzonego zawodu.
- Ale chyba chciałbyś coś robić w przyszłości, prawda? – ciągnął blondyn.
Arystokrata pożerał mnie wzrokiem. Pewnie chciał wiedzieć czemu on nie mógł 
rozmawiać o tym z brązowowłosym, a na Elliota nie reaguję. Zignorowałem go.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie wiem czy w ogóle mógłbym coś 
robić.
Blondyn zamilkł wpatrzony w opaskę Alana. Już zrozumiał. Ślepy nie ma szans na 
normalne życie, być może nigdy nie będzie pracował. Przyszły ogrodnik wlepił wzrok w ziemię. 
Zmrużyłem oczy.
- Wracajmy.
Wstałem wraz z Claudiusem i Alanem. Elliot jeszcze kilka sekund rozmyślał zanim 
podreptał w cieniu grupy.
***
- Ja chcę! Ja chcę! Ja chcę!
Arystokrata wymachiwał ręką wskazując nią wystawę sklepową. Podszedłem do 
obiektu zainteresowania chłopaka. Reszta wycieczki przystanęła. Claudius wskazywał na zamknięty sklep muzyczny, jednakże wystawa w oknie wskazywała na duży wybór instrumentów. Palec chłopca niezaprzeczalnie ukazywał jeden wybrany – gitarę basową. Spojrzałem na hrabiego z naganą.
- Po co ci to?
Claudius zrobił naburmuszoną minę.
- Będę grać?
- Na pewno?
- Tak.
- A może będzie tak jak kiedy chciałeś rybki? Dwa tygodnie później spuściłeś 
wszystkie w kiblu.
Krew szlachecka nie pozwoliła chłopcu zdzierżyć tych słów.
- Tym razem będzie inaczej!
- Czy wiesz jak na tym grać?
- No nie...
- Masz jakieś nuty?
- Nie...
- W ogóle umiesz czytać z pięciolinii?
- Przestań!
Białowłosy zdenerwował się nie na żarty. Mierzył mnie wkurzonym wzrokiem.
- No co? To się nazywa słomiany zapał.
- Elliot mówił – wycedził chłopak przez zęby – że grał na gitarze.
- Aha, chcesz mu ją dać w prezencie?
Wiedziałem dobrze, że nie taka jest przyczyna. Claudius i podarek? Chciałbym to 
kiedyś zobaczyć. Ale czemu by się z hrabią nie podroczyć? Van Verdimond słodko się irytował nadymając policzki i oblewając się pąsem.
- Jesteś kretynem, czy chcesz mnie zdenerwować? – spytał z wyższością 
białowłosy.
- Oczywiście, że jestem kretynem, ale czemu miałbym cię nie denerwować? Nie 
mam lepszej roboty niż znęcać się psychicznie nad moim podopiecznym.
Przez kilka sekund mierzyliśmy się wzrokiem w milczeniu.
- Elliot, nie masz zamiaru zabrać głosu w tej dyskusji? – Odwróciłem oczy od 
Claudiusa by spojrzeć na blondyna. Ten był najwyraźniej zakłopotany.
- Ale w jakim temacie miałbym się wypowiedzieć? Bo nie znam cię na tyle, 
żeby stwierdzić, czy jesteś kretynem, czy nie...
Mrugnąłem kilka razy ze zdziwienia.
- Nie oto chodzi. Pan hrabia chce gitarę, bo wie, iż tyś na takowym instrumencie 
kiedyś grał. Sądzi więc, że jesteś w stanie go nauczyć wybrzdąkać parę czystych dźwięków.
- Serio? – odrzekł z wahaniem Elliot.
- Dokładnie – przytaknął hrabia.
Białowłosy podszedł do gitarzysty z powagą i przystanąwszy zaczął wpatrywać się w 
chłopaka czekając na jego słowa.
- Chyba... – zaczął wolno blondyn. – Chyba mógłbym coś takiego zrobić.
Na twarzy arystokraty wstąpił uśmiech. Z radością spojrzał na Alana.
- Robimy zespół! – powiedział, po czym tanecznym krokiem ruszył środkiem 
chodnika w kierunku ARIS.
***
Przez ciemną nicość pod powiekami przebijały się jasne plamki dogorywającego słońca jesieni. Rozkoszne uczucie ciepła oblewało całą twarz i szyję pozwalając zatopić się w przyjemnym niebycie. Nagły dreszcz przeszedł moje ciało, kiedy coś odcięło dopływ życiodajnych promieni przynosząc zimny cień.
Uchyliłem powiekę, żeby sprawdzić kto ośmielił się przerwać mi pływanie w ostatnich ciepłych promyczkach tej jesieni. Ukazały mi się zielone oczy, czupryna uporządkowanych w nieładzie białych kosmyków. Otworzyłem drugie oko. Znowu on. Zawsze on i tylko on. Czemu to właśnie Claudius musi przywracać mnie do rzeczywistości?
- Daj mi jeszcze trochę słońca... – mruknąłem niezadowolony.
- Jestem wysłannikiem ciemności – rzekł złowieszczo białowłosy. – Buahahahaha!
- Czego chcesz? – spytałem zrezygnowany.
- Mentor mój, pan i władca, mistrz Hades, rozkazał mi z najgłębszych czeluści  otchłani szerzyć mrok i zagładę.
- A tak serio?
- Kolacja gotowa.
Westchnąłem ciężko i pożegnałem się z miękkim miejscem na fotelu w bibliotece. Za 
Claudiusem przeszedłem przez rząd półek i zeszliśmy do salono-jadalni.
Na stole ustawione zostały cztery talerze, przy nich filiżanki, a na samym środku duży półmisek ze zmyślnie udekorowanymi kanapkami. Były tam ryby, nietoperze, jaszczurki, a w centrum, na honorowym miejscu, imitacje głów mieszkańców ARIS. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok. Chłopaki musieli się przy tym nieźle napracować. Obok kanapek stał porcelanowy dzbanek z ciepłą herbatą. Elliot stojący przy stole chwycił naczynie i zaczął rozlewać parujący napój do filiżanek.
- Zapraszam do stołu – powiedział, gdy tylko nas ujrzał.
Powiększyłem swój uśmiech rozbawiony. Blondyn był ubrany jak kelner: czarny frak, 
biała koszula, muszka. Zapewne strój pożyczył od Alana, chłopcy mają podobny wzrost. Skoro o tym mowa...
- Gdzie Alan? – spytałem lekko zdziwiony nieobecnością niewidomego. Często 
pojawiał się w salonie wcześniej od innych.
W odpowiedzi Elliot uśmiechnął się tajemniczo, a Claudius spojrzał na kolegę 
znacząco. Co oni knują?
- Wzywałeś? – rozległ się głos za moimi plecami. Odwróciłem się.
Brązowowłosy pojawił się w drzwiach do pokoju. Był ubrany dokładnie tak jak Elliot, 
jednak niewidomy trzymał w ręku tacę. Podszedł do stołu i zdjął z tacy półmisek z ciastkami. Skłonił się w moją stronę i wyszedł.
Powróciłem wzrokiem do chłopaków. Wyraźnie czekali spięci na moją reakcję. Roześmiałem się serdecznie. Nie sądziłem kiedykolwiek, że będę obsługiwany we własnym domu jak w restauracji. Moim podopiecznym ten śmiech przypasował i się uśmiechnęli. Alan powrócił bez tacy i zasiedliśmy do stołu. Rozpoczęliśmy kolację.
***
- Daję dziesięć.
Brzdęk.
- Jeszcze pięć. Sprawdzam.
- Full.
- Tylko dwie pary.
- Zwycięstwo jest moje.
- Chciałbyś. Kareta.
- Aaa! Znowu!
W powietrze poszybowały karty. Claudius był zrozpaczony. Elliot się roześmiał, a 
ślepy podsumował rundę uśmiechem.
- Trzeba było grać rozważniej i nie wymieniać tylu kart – stwierdził blondyn i 
zebrał karty do tasowania.
- Odezwał się ten, co nie wymienia kart – prychnął arystokrata.
- Ale mi się to przynajmniej opłaca. Wygrywa.
- Już niedługo.
Zaczęliśmy następną rundę. Każdy zapłacił na wejście po 5 żetonów, a Elliot rozdał 
karty. Na chwilę zapadła cisza. Odezwałem się pierwszy.
- Daję dziesięć.
Dorzuciłem do puli kolejne żetony. Claudius syknął. Miał w sumie piętnaście 
krążków. Z wahaniem zwiększył pulę.
- Pasuję – odparł blondyn i odłożył na bok swoje karty.
- Wymieniam dwie – powiedziałem i wyrzuciłem niechciane karty.
Elliot dodał mi do kompletu, po czym spojrzał z wyczekiwaniem na hrabiego.
- Wszystkie - powiedział białowłosy znacząco i odłożył sześć kart.
Uśmiechnąłem się lekko zaciekawiony zagraniem Claudiusa. Przecież Elliot przed 
chwilą mu mówił, że źle zrobił wymieniając cztery.
Blondyn wolno dał hrabiemu nowe karty.
- Sprawdzam za pięć – powiedziałem i dorzuciłem żetony. To samo zrobił 
arystokrata. Pierwszy też ujawnił swe karty.
- Czasami wymiana aż tylu przynosi rezultat – mruknął tajemniczo białowłosy i 
wyłożył na stół swój komplet. – Strit.
Elliot zazgrzytał zębami. Chłopak roześmiał się lekceważąco i sięgnął po pulę.
- Wygrałem...!
- Zaczekaj – powiedziałem wpatrzony w ślepego. Już nie miewałem dreszczy na 
jego widok. Alan zaakceptował swoją odmienność, więc i ja musiałem to zaakceptować. – Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.
Claudius z sykiem wciągnął powietrze i czekał na ów słowo. Odsłoniłem swoją twarz kładąc karty na stole. Byłem zadowolony.
- Poker.
***
- Idę spać – mruknąłem zmęczony i dopiłem ostatni łyk zimnej już herbaty.
- My jeszcze trochę pogramy – odparł Claudius patrząc na mnie czekając na  pozwolenie.
Przytaknąłem na zgodę.
- Tylko nie siedźcie za długo.
- Jasne, szefie!
Chłopaki kontynuowali grę, a ja cicho zamknąłem drzwi do salonu. Stąd słyszałem 
przytłumione głosy rozmowy czasem przerywane wybuchem śmiechu.
Oparłem się o ścianę korytarza i wsłuchałem w szmer pokoju za moimi plecami.
ARIS jest naprawdę wspaniałe. Nawet jeśli to moja praca, czuję się jak w domu. Już dawno powinienem stwierdzić, że mam wspaniałe życie. Z dala od hałasu, z dala od stresu stworzyłem przystań dla mnie i podopiecznych. Nawet nie muszę martwić się o pieniądze, bo je dostaję za opiekę na chłopakami. Jednakże ta przystań jest nękana falami zwanymi wspomnienia.
Ruszyłem do łazienki i wszedłem rozebrany pod prysznic. Woda zaczęła obmywać moje ciało. Zamknąłem oczy.
Wspomnienia, tak? Mimo woli odszukałem palcami blizny na prawym boku i spojrzałem na nią. Brzydka szrama to jedyna pamiątka po matce. Wydarzenia sprzed lat stanęły w mojej głowie jak żywe. Ojca nigdy nie poznałem. Matka, w dniu otrzymania tej blizny, przyszła pijana do domu i zaczęła znęcać się nad Camille za to, że stłukła talerz. Okładała ją pięściami, a kiedy próbowałem jej bronić chwyciła za nóż. Irene zaczęła krzyczeć, że nigdy nie powinienem się urodzić i dźgnęła mnie w bok. Moje krzyki usłyszała ciotka, z którą mieszkaliśmy i przybiegła nam na pomoc. Obezwładniła mamą, zatamowała krwawienie z mojej rany, zadzwoniła po pogotowie i policję. Zawdzięczam jej życie – w oczach Irene widziałem chęć mordu. Ciotka później wytłumaczyła, że gdy mój ojciec dowiedział się, że będzie miał dziecko zostawił matkę i ona przez te wszystkie lata obwiniała mnie o samotność. Spytałem wtedy, dlaczego nie obwinia Camille, że kolejny kochanek ją zostawił, ale ciocia tylko wzruszyła ramionami.
Fala obmywająca wybrzeże odchodzi, pozostawiając słony posmak wody, która niedawno nawiedziła przystań.
Zakręciłem wodę i poszedłem spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz