3 sierpnia 2013

06. Chodźmy na zakupy!

           Od kiedy Elliot usłyszał historię o Anastasii, chodził przygaszony. Domyślałem się, że obwinia siebie o chociażby myślenie o samobójstwie. Dni mijały, Claudius stawał się coraz bardziej podekscytowany, co mimo woli udzieliło się najstarszemu z moich podopiecznych. Nadchodził koniec roku, a wraz z nim Gwiazdka. Osobiście jestem deistą i nie obchodzę Bożego Narodzenia, ale chłopaki wyrazili chęć, żeby zorganizować coś, co z tradycji chrześcijańskiej zaczerpnęło tylko pomysł święta. Ten dzień prawie nie różni się od naszego normalnego, ale zachowujemy uroczysty nastrój.
           -           Chodźmy na zakupy! - zaproponował hrabia podnosząc głowę z blatu stołu w salonie.
           -           Zakupy? - spytałem unosząc książkę z twarzy. Elliot i Alan przerwali rozmowę o koniach i zaczęli się przysłuchiwać.
           -           Tak, zakupy.
           Popatrzyłem na Claudiusa i nadzieję tlącą się w jego oczach. Chłopak po prostu uwielbiał nasze nieczęste wypady na miasto, a święta stanowiły doskonały pretekst. Westchnąłem i ciężko podniosłem się z kanapy. Skoro mój podopieczny tego chce, to zrobię to. Jestem przecież tutaj, żeby spełniać marzenia.
           -           W takim razie zbieramy się - zarządziłem. - Za dziesięć minut widzę was w oranżerii. I ubierzcie się ciepło, jest dość mroźno na dworze.
           Claudius od razu wyskoczył zza stołu i pognał na górę prawie potrącając wstającego okularnika. Elliot, poprawiając szkła, spojrzał na mnie zaskoczony taką reakcją kolegi. Rozbawiony wzruszyłem ramionami, po czym poszedłem do drzwi na taras. Wiatr poganiał śnieg w niemym tańcu. Usłyszałem jak pozostała dwójka opuszcza salon i cicho wchodzi na piętro. Chwilę jeszcze stałem wpatrzony w malowniczy obrazek stworzony przez naturę, a potem ruszyłem za chłopakami.
***
           Hrabia radośnie podskakiwał, wymachując rękoma w przód i tył. My w trójkę szliśmy spokojnie za nim. Alan trzymał mnie za rękę, żeby nie upadł przez śliską powierzchnię chodnika. Rzadko wychodzimy podczas zimy. Niewidomy jest chorowity i najczęściej po Nowym Roku zalega w łóżku. A mówią, że najwięcej osób choruje na jesieni.
           -           Pośpieszcie się! Wleczecie się jak żółwie, a ja nie mam całego dnia! - Szlachcic poganiał nas wyraźnie niezadowolony, opierając ręce na bokach.
           Lekko przyśpieszyliśmy, ale kiedy zrównaliśmy się z Claudiusem - ten runął na plecy. Zatrzymałem się raptownie, jednak chłopak najwyraźniej nie ucierpiał na tym i szybko wstał udając, że nic się nie wydarzyło. Elliot skwitował to śmiechem i ruszył za nim. Białowłosy strzepnął śnieg z kurtki, po czym spojrzał na nas przelotnie z naburmuszoną miną i podreptał dalej mamrocząc pod nosem. Alan z powrotem chwycił się mojego ramienia i dołączyliśmy do reszty.
           -           Mógłbyś trochę uważać - podsumowałem, siląc się na neutralny ton.
           -           Mógłbym - odpowiedział wymijająco szlachcic.
           Wolną ręką strzepałem mu z włosów płatki śniegu, który najwyraźniej nie chciał przestać padać.
           -           Czemu nie założyłeś czapki?
           -           Bo jej nie lubię. Jest strasznie... staromodna.
           Nie dziwię się. Dostał ją od Miran rok temu.
           -           Kupię ci nową. Chcesz?
           Założę się, że nie chciał, ale z ociąganiem pokiwał głową. Weszliśmy do pierwszego sklepu z odzieżą jaki mijaliśmy, a Elliot i Claudius rozeszli się. Z niewidomym przy boku zacząłem przemierzać pomieszczenie pełne płaszczów, kurtek, bluz, bluzek, spodni i różnych dodatków. Alan nie lubił zakupów. Nigdy mi tego nie powiedział, ale nie sądzę, że radowało go wybieranie przedmiotów, których i tak nie widział. Hrabia zawsze był podekscytowany, gdy chodziliśmy po sklepach... W ogóle Claudius był często podekscytowany. Chciałbym, żeby Alan częściej się uśmiechał. Jest bardzo zamkniętym chłopcem, ale...
           Usłyszałem za sobą jakby bzyczenie muchy. Zamachnąłem się wolną ręką Zatrzymałem się raptownie, gdy zorientowałem się, że Alan przestał kurczowo trzymać się mego rękawa. Rozejrzałem się nerwowo w poszukiwaniu niewidomego, ale nikogo nie było w pobliżu. Tak, spanikowałem. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś się stało któremuś z moich podopiecznych. Wiem, bo nigdy nie wybaczyłem sobie tego, że nie zapobiegłem śmierci Anastasii. Gdybym tylko wtedy coś zrobił...
           Zacząłem przeszukiwać alejki wypełnione ubraniami. Żadnego śladu, nawet żadnego klienta. Tylko ja, gęste powietrze i sterta ubrań.
           Prawie wpadłem na skrzyżowaniu na Elliota. Miał skonsternowany wyraz twarzy i rozglądał się wokół, więc doszedłem do wniosku, że coś nie tak również z Claudiusem.
           -           Widziałeś Alana? - spytałem od razu. - I gdzie jest Claudius?
           Chłopak poprawił okulary, po czym nerwowym ruchem otarł pot z rąk.
           -           Szukałem Claudiusa, rozdzieliliśmy się przy bluzach. - Spojrzał na mnie spode łba. - Myślałem, że Alan jest z tobą.
           Jego nagana w głosie była wyraźna. Westchnąłem w duchu, ale zaraz oprzytomniałem. Alan. Claudius. Zniknęli. Złapałem okularnika za rękę matczynym gestem i zamierzałem kontynuować poszukiwania, kiedy usłyszałem chichot za plecami. Gwałtownie się odwróciłem puszczając Elliota. Wypuściłem powietrze, chociaż wcale go nie wstrzymywałem, z ulgą. To Claudius się zaśmiał, a za nim stał Alan. Ślepy trzymał w rękach puszysty szalik. Mimo że szybko się znaleźli, należy im się reprymenda.
           -           Alan, czemu się oddaliłeś? Martwiłem się o ciebie.
           -           Claudius przyszedł i powiedział, że chce mi coś pokazać.
           Więc to, co usłyszałem wcześniej, to wcale nie było bzyczenie muchy. To był szept szlachcica. Bo w sumie skąd mucha w zimę?
           Alan delikatnie pogładził palcami szalik. Nie wiedziałem, że chłopak lubi puszyste rzeczy. Czy jest coś jeszcze, czego o nim nie wiem? Oczywiście, że tak, głupie pytanie. Chłopak jest moim podopiecznym od  dziesięciu lat, jest moim synem, ale nie do końca go znam. Może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej?
           -           Lubisz puszyste rzeczy. Czemu o tym nie mówiłeś?
           -           Ja... - zaczął zmieszany Alan. - Nie wiedziałem, że je lubię, dopóki Claudius mi nie pokazał tego szalika. Przypomina mi futro kota, którego miałem u mnichów.
           Zamrugałem ze zdziwienia. To Alan miał kota?
           -           Nigdy nie powiedziałeś, że miałeś kota. W ogóle mówiłeś, że prawie nic nie pamiętasz z czasów, gdy mieszkałeś u mnichów.
           Claudius zareagował, jakby krzywdził niewidomego, i podjął się obrony przyjaciela.
           -           Czy to ważne? Akurat to pamięta.
           -           Czasami... - zaczął Alan, ignorując wtrącenie hrabiego. - W snach albo jak rozmyślam... Przypominają mi się niektóre rzeczy.
           Zrozumiałem, że lepiej będzie nie ciągną tego tematu.
           -           Dobrze... Po prostu nie oddalajcie się bez uprzedzenia.
           Spojrzałem na opaskę Alana i przeszedł mnie po plecach już dawno zapomniany dreszcz. Czy kiedykolwiek pozbędę się go?
           Claudius poprowadził grupę w stronę czapek. Nawet jeśli mój pomysł mu się nie spodobał, to był słowny. Po kilku minutach przekładania asortymenty zdecydował się na zwykłą, szarą czapkę bez żadnego nadruku. A już myślałem, że będzie się upierał, że kapelusz kowbojski jest odpowiedni na zimę i minusowe temperatury...
           Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Zdałem sobie sprawę, że oceniam moich podopiecznych w kategorii dzieci. Myślę o nich przez pryzmat przeszłości i moich wcześniejszych spostrzeżeń. Dotychczas nie dopuszczałem do siebie faktu, że w końcu wydorośleją. Popełniłem okrutny błąd nie pozwalając im dorosnąć w moich myślach. Chciałem ich zatrzymać dla siebie jako dzieci - na zawsze. Chyba rozumiem co czują rodzice, których pociechy opuszczają dom. Przecież ja też jestem rodzicem...
           -           Hej, szefie. Idziesz? - Claudius przywołał mnie do rzeczywistości.
           -           Tak, jasne, idę.
           Poszliśmy do kasy, żeby zapłacić za zakupy, po czym wyszliśmy ze sklepu.
           -           Gdzie teraz? - spytałem, w pełni pozostawiając im decyzję.
           -           Muzyczny - wypalił od razu szlachcic.
           Mogłem się domyśleć. Nie porzucił swojego pomysłu nauczenia się grania na gitarze. I dobrze. Może wyrośnie ze słomianego zapału.
           -           Muzyczny, muzyczny... - mruknąłem pod nosem, zastanawiając się, gdzie jest najbliższy sklep. Wirtualnie przeszedłem kilka ulic dalej. - Chodźmy,
           Założyłem Claudiusowi czapkę, zakręciłem Alanowi szalik na szyi, złapałem tego ostatniego za rękę i zacząłem iść w kierunku sklepu. Chłopaki ruszyli za nami.

***

           -           Jak się udał wypad do miasta?
           Zaskoczyła mnie. Miran zadzwoniła dokładnie w chwili, w której weszliśmy do domu i zapytała od razu o wyjście na zakupy. To znaczy, że dokładnie wiedziała gdzie i co robimy. Ukryta kamera? Nie sądzę. Informatorzy na mieści? Bardzo możliwe. Ale czy ona naprawdę kazała nas śledzić? Nie mam pojęcia jak daleko sięga władza ciotki. Niby prowadzi jeden sierociniec, ale ma znajomości i dostęp do baz danych innych domów dziecka. Niby to tylko ośrodki opieki nad sierotami. Oczywiście - niby. Dzięki niej powstało ARIS. Pomogła mi wydostać się z aresztu po śmierci Anastasii.
           Wyobrażenie sobie Miran siedzącej na tronie, z berłem i koroną nie jest taki trudne, nawet dla mnie.
           -           Skąd wiesz, że wyszliśmy na miasto? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
           -           Jan was widział. Trudno nie zauważyć takiej dziwacznej grupy.
           Jan. Jedno z najpopularniejszych imion męskich w Polsce. Równie dobrze mogłaby użyć nazwiska Nowak czy Kowalski - dotyczyło tak dużej grupy osób, że nie sposób byłoby znaleźć konkretnej. Ale o co jej chodzi? Wiem, że Miran coś przede mną ukrywa. Niemniej jednak nie miałem ochoty bawić się w detektywa. Chociaż... może trochę?
           -           Nie znam żadnego Jana. Kto to?
           -           Jeden z naszych opiekunów. Wyszedł odebrać dziecko ze szkoły.
           Nie przechodziliśmy obok jakiejkolwiek szkoły, chociaż w mieście jest ich kilka. Lecz poruszaliśmy się najpopularniejszymi ulicami miasta. Tłumów nie było, jednak na pewno nie byliśmy sami.
           -           I od razu poszedł ci zameldować, że wyszliśmy?
           -           Vincent... - Z tonu jej głosu wyczytałem, że nie chce już dłużej o tym rozmawiać. - To nie fair, że ignorujesz moje pytania, a ja mam na twoje odpowiadać.
           -           Ludzie nie są fair - odparłem. - Co na to poradzę?
           Pozostał jeszcze niewyjaśniony fakt, że zadzwoniła idealnie sekundę po otworzeniu drzwi ARIS. Wiedziała, że zanim ściągnę płaszcz i dojdę do kuchni minie trochę czasu, więc cierpliwie czekała przy słuchawce. Ten ,,Jan'' odprowadził nas do samego budynku? Możliwe... Najbliższa szkoła - jeżeli rzeczywiście szedł odebrać podopiecznego - jest... no, daleko. A sierociniec po drugiej stronie miasta.
           -           A więc powiedz mi wreszcie...
           -           Szefie!
           To Claudius zagłuszył słowa ciotki. Przyłożyłem rękę do słuchawki.
           -           Co jest? - spytałem patrząc na chłopaka, który wyłonił się z mroku korytarza.
           -           Chodź - rzucił lakonicznie.
           -           Poczekaj chwilę - powiedziałem do Miran i odłożyłem słuchawkę na kuchennym blacie.
           Claudius zaprowadził mnie do salonu, gdzie rozmawiali Alan i Elliot. Stali przy kominku, na którym... no, nic nie było. Wszystkie czaszki i zegar zostały zdjęte na stół.
           -           Co jest? - spytałem, nie rozumiejąc o co im chodzi.
           -           Jest tu zbyt ponuro - stwierdził Elliot, przerywając rozmowę.
           -           Ponuro?
           -           Tak! - odpowiedział hrabia podniesionym głosem.- Wszędzie są czaszki, świece i w ogóle jest zbyt ciemno. Jedynymi zdobyczami techniki są telefon, kuchnia i łazienka! No, jeszcze radio. Nie mamy żadnych rozrywek! Tylko książki, pianino i karty!
           Nie odpowiadałem przez dłuższą chwilę, tępo wpatrzony w chłopaka. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Gdy po raz pierwszy pojawił się w ARIS, powiedział, że jest super. Nie podejrzewałem, że mogło mu to zacząć zawadzać, naprawdę. Nie okazywał tego. A reszta? Alan nie widział, więc raczej było mu wszystko jedno. A Elliot? Zawsze jest taki spokojny i nie narzeka. Sądzę, że hrabia przekonał go, że ,,trzeba coś z tym zrobić". Bo Elliot nie jest taki porywczy, wcześniej spytałby się, czy może coś z tym zrobić. A ja? Co ja miałem z tym zrobić? Nienawidziłem cywilizacji prawie tak bardzo, jak siebie za nieodnalezienie Camille i za niepowstrzymanie Anastasii. Chciałem stworzyć dla siebie azyl, spokojną przystań. Okazało się, że podopiecznym, których odgrodziłem od świata wraz ze mną, nie spodobało się. Nie mogę ich za to winić, bo to by oznaczało winienie ich za bycie ludźmi, którzy mają własne zdanie. Więc muszę zaakceptować ich zdanie. Wystrój ARIS mnie nie obchodzi. Problem jest gdzie indziej. Nigdy się nie skarżyli, co znaczy, że mieli przede mną tajemnice. Chociaż tajemnice to może zbyt wielkie słowo - coś, czego nie powiedzieli.A w ten sposób nie zbuduje się zaufania.
           -           Więc czego chcesz? - spytałem spokojnie, przerywając ciszę.
           Claudius najwyraźniej nie był przygotowany na to pytanie i tylko spojrzał się na mnie podejrzliwie. Ledwo co powstrzymałem się od prychnięcia. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którym się coś nie podobało i manifestowali swoje niezadowolenie, a gdy się ich spytałem co chcą osiągnąć - odpowiadali, tak, ale z reguły nie wiedzieli jak powinno się to osiągnąć. Łatwo jest mówić "to jest źle", ale już trudniej powiedzieć jak zrobić, żeby było dobrze. Przypomniały mi się słowa piosenki:
Easy to find what's wrong.
Harder to find what's right.
           ,,To tylko dziecko'', skarciłem się. Nie mam prawa się na niego gniewać i tyle od niego wymagać. Uczy się. Poznaje świat. Jeszcze potyka o dziurawe, polskie drogi.
           -           Claudiusie, rozumiem, że coś ci może nie pasować - powiedziałem, kiedy hrabia nie odpowiedział. Oparłem się o stół. - Powiedz co, a zaradzimy temu. Razem.
           Claudius... rozkleił się. Po prostu zaczął płakać. Rozszerzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
           Przytuliłem go, nie stawiał się. Zrozumiałem, jak bardzo brakowało mu ojcowskiego ciepła. Jego prawdziwy ojciec, hrabia von Verdimond, nie poświęcał mu dużo czasu. Wolał zająć się edukacją drugiego syna. Nigdy nie widziałem bliźniaka Claudiusa, ale wiem, że brat go nienawidzi. Raz rzucił się na niego, żeby go udusić. Przez to ojciec porzucił go.
           Chciałem sprawić, aby miał prawdziwy dom i rodzinę. Mieszka w ARIS, ma dwóch braci. Nie śmiałbym nazwać się jego ojcem, ale zaryzykuję stwierdzenie osoby dorosłej, której może zaufać. Czy Claudius czuje się tu bezpiecznie? A Alan? Elliot? Szczególnie Alan...
           Chłopak odsunął się gwałtownie i próbował otrzeć łzy.
           -           J-ja... Ja w ogóle nie płaczę!
           Uśmiechnąłem się ciepło, kładąc mu rękę na głowie.
           -           Wiem. Nie płaczesz - odpowiedziałem, głaszcząc jego bujne włosy. Zwykle zrobiłbym mi o ten gest awanturę.
           -           To... dobrze.
           Alan wyjął z kieszeni paczkę chusteczek i podał koledze. Ten przyjął podarek bez słowa, po czym głośno wydmuchał noc. Oddał paczkę, dziękując przy tym skinięciem głowy, ale kiedy przypomniał sobie, że ślepy tego nie zobaczy - mruknął ciche ,,dziękuję''.
           -           Usiądźcie. Chcecie herbaty? - spytałem się. Chcieli. - To zaraz wracam.
           Przypomniałem sobie o Miran czekającej przy telefonie. Wróciłem do kuchni, wstawiłem wodę w czajniku, po czym podniosłem słuchawkę.
           -           Miran? Jesteś tam nadal? - zapytałem z powątpiewaniem.
           -           Zaraz ją zawołam - odezwał się nieznany mi głos. Usłyszałem trzaśnięcie telefonu o stół, a potem oddalające się echo kroków.
           Kazała komuś pilnować telefon i poinformować ją, jeśli się odezwę. Jakoś szczególnie mnie to nie zdziwiło. Znudziło jej się czekanie albo musiała coś zrobić.
           Wyjąłem szklanki z szafki, wrzuciłem do nich saszetki z herbatą. Woda się jeszcze nie zagotowała.
           -           Co tak długo? - odezwała się w końcu ciotka.
           -           Ciebie też nie było.
           -           Poszłam na chwilkę. Ciebie nie było dłużej. Co się stało?
           -           Nic, co by wykraczało poza moją codzienność.
           Jeśli ona nie chciała mówić mi wszystkiego, ja też nie zamierzałem ją w pełni informować.
           -           Nieważne. Ponawiam pytanie: jak zakupy?
           -           W porządku. Mam pomysł na prezent dla Elliota, dla Claudiusa też. I mimo że Alan mówi, iż nic nie chce, czuję, że byłby szczęśliwy dostając...
           -           Vincent - przerwała ciotka ostro. Zabrzmiało to jak zgrzyt zębów. - Wiesz, co chcę usłyszeć.
           Poczułem się jak żołnierz na froncie - szeregowy, meldujcie według regulaminu. Nie obchodzi mnie, że mieliście trudności z przedostaniem się i nie macie części ręki, ile jest jednostek wroga. Nie jęcz mi tutaj, tylko melduj! Lekarza i tak nie dostaniecie, bo go nie ma.
           Wziąłem głęboki oddech, aby opanować wzbierające się emocje. Miran zawsze traktowała moje dzieci jak... Jak? Po prostu inaczej. A oni są zwykłymi chłopcami, potrzebującymi ciepła rodzinnego. Jak każde dziecko.
           -           Oni nie są chorzy psychicznie, Miran, więc przestań ich tak traktować. To są zwykli chłopcy, którzy mają przykre życie i potrzebują miłości. Alan jest ślepy, nigdy nie będzie widział. Claudius został poważnie skrzywdzony przez ojca. Elliot stracił swoich rodziców w katastrofie. Wszyscy w młodym wieku zostali doświadczeni przez los, ale to nie jest choroba psychiczna. Nie trzeba się nimi zajmować przez cały czas jak Anastasią. Nie musisz śledzić nas, kiedy tylko wychodzimy z domu. I tym bardziej nie musisz dzwonić co chwila i pytać czy im nie odbiło!
           Zapadła cisza i dopiero teraz usłyszałem ogłuszający gwizd czajnika. Wyłączyłem gaz i spostrzegłem jeszcze coś. Cała trójka moich podopiecznych stała i patrzyłam na mnie w milczeniu.
           -           Miran... do usłyszenia.
           Rozłączyłem się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz